Bartosz Biernat: Adam Doboszyński i Marsz Myślenicki
„Zbyt mocno został obrażony każdy uczciwy Polak w swym patriotyzmie, zbyt głęboko ludzie odczuli otchłań zaprzaństwa oskarżonego, by w sercu i umyśle mogli pogodzić się z innym wyrokiem.”
Tak „Trybuna Ludu” godziła się z wyrokiem śmierci ogłoszonym 11 lipca 1949 roku na Adamie Doboszyńskim, jedną z najwybitniejszych postaci w historii polskiego nacjonalizmu. W czasie groteskowego – nawet, jak na komunistyczne standardy- procesu często odwoływano się do Marszu na Myślenice zorganizowanego przez oskarżonego. W urojeniach niezależnego sądownictwa Polski Ludowej to pewnie właśnie wtedy narodził się Doboszyński jako tzw. agent inspiracyjny hitlerowskich Niemiec, a później Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Miało to oznaczać, że być może i oskarżony nie współpracował z Niemcami, jednakże przez swoje poglądy i wcześniejsze zachowania, kładł fundamenty pod okupację III Rzeszy w Polsce. Zanim Adam Doboszyński został rozstrzelany w mokotowskim więzieniu 29 sierpnia 1949 roku ówczesna prasa zdążyła nazwać go „fuhrerem myślenickim”, „postacią pierwszej klasy międzynarodowego zaprzaństwa”, „symbolem bezideowego łotrostwa”, „polskim SS-manem” czy „faszystowskim polipem”. Co stało się trzynaście lat wcześniej w Myślenicach, że autor „Szlakiem Malthusa” „Słowa Ciężarnego” czy – co najważniejsze- „Gospodarki Narodowej”, Prezes Zarządu Powiatowego Stronnictwa Narodowego w Krakowie, członek Zarządu Okręgowego SN, postanowił natchnąć Adolfa Hitlera do ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej?
„Poznałem dziś rzecz, która gorsza jest od śmierci. Rzecz ta: marazm”
Niedługo po wydaniu „Gospodarki Narodowej” Adam Doboszyński wstąpił, namawiany zresztą do tego również przez Obóz Narodowo-Radykalny, do Stronnictwa Narodowego. Uważał, że wewnątrz SN będzie mógł propagować korporacjonizm, zwalczając jednocześnie prokapitalistyczną frakcję Romana Rybarskiego. Od razu został referentem prasy i propagandy, przez co miał wpływ na rozwój organizacji. Przez ponad rok jego działalności, do czerwca 1936 roku, Stronnictwo Narodowe w powiecie krakowskim rozrosło się z kilku do ok. 70 placówek, w których zrzeszonych było ponad 2 tysiące osób.
Wiosna tegoż roku sprzyjała wstępowaniem do rozmaitych organizacji politycznych także za sprawą wydarzeń tzw. Krwawej Wiosny 1936, podczas której policja spacyfikowała protestujących robotników w fabryce „Semperit”. Akcje solidarnościowe z robotnikami doprowadziły do starć z policją, w wyniku, których 8 osób zginęło, a 26 zostało rannych. Do walk ulicznych dochodziło w całym kraju, przez co uwidaczniała się z jednej strony brutalność policji, a z drugiej szerzący się komunizm. Zygmunt Wasilewski w „Myśli Narodowej” pisał o tym: „ Sytuacja stała się jasna. Stoją przeciwko sobie dwa fronty: jeden narodowy, drugi międzynarodowy organizowany przez Żydów”. Z pewnością podobne odczucia musiał mieć przyszły organizator Wyprawy Myślenickiej.
Na jego decyzje, w kontekście działań policji, mogła wpłynąć też sprawa zamordowania Wawrzyńca Sielskiego. Był to jeden z najzdolniejszych działaczy terenowych Stronnictwa Narodowego, działającym w powiecie konińskim, gdzie SN pod jego rządami wyrosło na absolutnie dominującą siłę polityczną w regionie. Akcje przeciwko tzw. sanacji i żydostwu przyniosły odwet w postaci decyzji o aresztowaniu Sielskiego i osadzeniu go w Berezie Kartuskiej. Narodowcy obwarowali się jednak w jego dworku w Wyszynie i przez 2 dni nie dali aresztować swojego przywódcy. 17 lutego Sielski został jednak zastrzelony przez policję, co odbiło się szerokim echem w całej Polsce.
Obóz rządzący czując zagrożenie z strony nacjonalizmu próbował za wszelką cenę dyskredytować ruch narodowy, którego najaktywniejsi członkowie byli osadzani w Berezie Kartuskiej. Oczywiście starano się tam umieścić również autora „Gospodarki Narodowej”, jednak zaniechano tego, gdyż uznano, iż choć wcześniejsze łapanki przyniosły pożądane skutki, to są również inne sposoby kompromitowania opozycji narodowej. Było to między innymi oszczerstwo, dla którego rządowy aparat propagandowy dopuszczał się między innymi takich komunikatów: Stronnictwo Narodowe liczy w Dobczycach 24 członków, wszyscy kilkakrotnie karani za przestępstwa pospolite. Ich agitacja trafia niemal wyłącznie do szumowin. W Stojowicach sekretarzem Stronnictwa Narodowego jest analfabeta, poza tym złodziej, a w innej wsi kieszonkowy złodziej Teofil Kantarek stworzył organizacje samych złodziei.
Poza komicznymi z dzisiejszego punktu widzenia komunikatami stosowano mniej zabawne wydalenia z pracy, fizyczne ataki na członków SN z strony policji czy bardzo częste odwoływania, bądź rozwiązywania już trwających zebrań i zgromadzeń. Organizator Wyprawy Myślenickiej uważał, że specyfika Krakowa i jego powiaty, jako tego, który szczególnie lubił się w zwalczaniu nacjonalizmu w Polsce wynikał z tego, iż właśnie to miasto wybrało międzynarodowe żydostwo jako swoje centrum dowodzenia.
Myślenice w 1936 roku były miasteczkiem wypoczynkowym dla krakowian. Sam Doboszyński podczas rozprawy sądowej ocenił Myślenice jako „pobojowisko ideowe”, w którym nie udało się, mimo prób, stworzyć struktur Stronnictwa Narodowego. Sytuacja ekonomiczna była tam katastrofalna, na czym żerowało żydostwo. Spośród 7000 mieszkańców (obecnie 18000), prawie 10% stanowili Żydzi, przy czym życie gospodarcze, głównie handel, praktycznie w całości opierał się na nich. W samym Rynku do Żydów należała restauracja, trzy knajpy, dwa sklepy z butami, sklep z rowerami i gramofonami, dwa sklepy z obuwiem, hurtownia cukru, sklep z zbożem, cukiernia, sklep z pieczywem, trzy sklepy z skórami, mieścił się żydowski zegarmistrz, dwa sklepy z tkaninami. Poza rynkem mieściły się, aż trzy żydowskie piekarnie, sady, drukarnia, sklep z maszynami rolniczymi. Lekarzem w Myślenicach był Żyd Leibel, podobnie jak adwokat Kirszner. Przy ul. Berka Joselewicza mieściła się również synagoga.
Żydostwo stanowiło nie tylko o sytuacji gospodarczej Myślenic, ale posiadało również aż 5-ciu radnych, co pokazuje, jaki stopień zależności był pomiędzy Polakami a Żydami. W tej podkrakowskiej miejscowości istniało również syjonistyczne stowarzyszenie, któremu sprzyjało starsze pokolenie Żydów. Młodsze, było prawie w całości skomunizowane.
Gdy Krakowska Dyrekcja Kolei ogłosiła przetarg na kożuchy dla maszynistów, wygrali go myśleniccy kuśnierze, którzy znani byli z narodowych poglądów. Na wieść o tym, starosta myślenicki, Antoni Basara wymusił na Dyrekcji Kolei, by wycofała zamówienie. Basara wspierał żydowski handel, a także z ogromną gorliwością wypełniał polecenia tzw. rządu sanacyjnego, głównie te przeciwko narodowcom. W całym powiecie myślenickim leżącym w kompetencjach organizacyjnych Adama Doboszyńskiego nie można było organizować zebrań Stronnictwa Narodowego z powodu sprzeciwu starostwa. Gdy Doboszyński wzniósł skargę na postępowanie przodownika Darłaka, który w imieniu władzy skazywał na karę grzywny za znalezienie nawet jednego numeru pisma narodowego „Orędownik”, do starosty Basary, ten nie tylko nie dał żadnej odpowiedzi na przesłane pismo, ale i zadenuncjował Adama Doboszyńskiego na policję.
Doboszyński próbował założyć na terenie Myślenic m.in. Związki Zawodowe Robotników Budowlanych pod kuratelą Stronnictwa Narodowego. Te i inne inicjatywy na tym terenie były jednak blokowane przez starostwo.
Jedną z przyczyn Wyprawy Myślenickej mogły mieć wydarzenia w Europie. Rok 1936 toczył się w Europie pod dyktando Włoch Mussoliniego i rodzącej się potęgi Hitlera w Niemczech. Nie bez znaczenia mogło być również to, co za chwilę rozpoczęło się w Hiszpanii, a także coraz silniejsze ugrupowania nacjonalistyczne w całej Europie, np. w Rumunii. Doboszyński, który wiele lat spędził w Anglii, znał doskonale tamtejszy język musiał być na bieżąco z wydarzeniami dziejącymi się poza granicami Polski. Jego Stronnictwo Narodowe w dużej mierze opowiadało się za łagodną walką, a nawet rozmową z rządem sanacyjnym na temat współpracy, podczas gdy nacjonalizmy całej Europy szły w twardym – najczęściej wodzowskim – kierunku przeciwko komunizmowi
i żydostwu.
Niecały tydzień przed wydarzeniami w Myślenicach zmarł ulubiony pisarz i mentor Doboszyńskiego – Gilbert K. Chesterton. To właśnie autor przygód Księdza Browna natchnął Doboszyńskiego nie tylko korporacjonizmem, ale również dawką romantycznego idealizmu. Sam Doboszyński zdążył napisać artykuł dla „Buntu Młodych” pt. „Umarł Chesterton…”, który ukazał się już po Marszu na Myślenice. W czasie procesu Doboszyńskiego, prasa przyrównywała go do chestertonowskich bohaterów, jak np. Adama Wayne z „Napoleona z Notting Hill”.
Sama wyprawa wyglądała momentami jak żywcem wyjęta z książek jednego z największych umysłów XX wieku. Organizator marszu, raczej nie byłby zmartwiony tymi porównaniami, wszak sam miał powiedzieć- parafrazując – Chestertona: „Poznałem dziś rzecz, która gorsza jest od śmierci, rzecz ta: marazm”.
„Ktoś musiał rzucić narodowi w twarz, że znajdujemy się nad przepaścią”
Ostateczną decyzje o zorganizowaniu Marszu na Myślenice Doboszyński podjął po powrocie z ćwiczeń wojskowych zakończonych 6 czerwca. Dzień później był w Krakowie na zebraniu Rady Powiatowej Stronnictwa Narodowego, gdzie wytworzyło się u niego „bardzo krytyczne – jak tłumaczył potem – nastawienie na obecne stosunki polityczne i wewnętrzne w państwie”. Autor „Gospodarki Narodowej” przypominał – jako jedno z powodów swojej decyzji- o utworzeniu 5 nowych kompanii policyjnych, które miały wzmocnić reżim sanacyjny rękami gen. Składkowskiego.
Spotkanie z Organizacją Młodzieży Niepodległościowej „Zarzewie” uświadomiła Adama Doboszyńskiego, iż w całym kraju „idee narodowe szerzą się coraz bardziej”, jednakże brakuje nagłego wstrząsu, bodźca, który popchnie nacjonalizm w Polsce na właściwe tory.
Szerzące się idee czynnego patriotyzmu przeciwko sobie miały nie tylko administracje publiczną i policję, ale również Front Ludowy, czyli komunizm, któremu zresztą szczególnie w powiatach nowotarskim, myślenickim i gorlickim, sprzyjały władze, co odzwierciedliło się w odmawianiu udzielenia sali do zebrań Stronnictwa Narodowego, których wcześniej udostępniano Frontowi Ludowemu i Polskiej Partii Socjalistycznej.
W czasie wspomnianych ćwiczeń wojskowych Doboszyński był zdruzgotany stanem zaopatrzenia armii, której obecna władza nie zapewniała potrzebnych środków obronnych.
Dla Doboszyńskiego Wyprawa Myślenicka była ofiarą. Podczas drugiego procesu w 1938 roku powiedział:
„Gdy jest źle, gdy się widzi, że zło się panoszy, wówczas znajduję się jednostka , która odbiera sobie życie, aby zwrócić uwagę na źródło zła. Ja jestem Polakiem i katolikiem. Nie mogłem popełnić samobójstwa. Szukałem drogi do wstrząsu sumień (…)miara zła była przebrana. Ktoś musiał rzucić narodowi w twarz, że znajdujemy się nad przepaścią”.
„Idziemy na Myślenice, dzisiaj się rozpoczyna”
Na wspomnianym spotkaniu Rady Powiatowej SN 7 czerwca, Doboszyński słuchając o sytuacji w powiecie wezwał do utworzenia tzw. Drużyn ochronnych. Centrala Stronnictwa Narodowego nie narzucała tego typu oddziałów, decyzja miała należeć do władz lokalnych. Miały one na celu przede wszystkim ochronę przed atakami antagonistycznych ugrupowań podczas zebrań, wieców czy zgromadzeń. Obok tego miały gromadzić informację na temat jednostek policji w danym regionie. Członkowie drużyn ochronnych byli to zwykle ludzie młodzi, którzy ukończyli szkołę wojskową i należeli do Stronnictwa Narodowego co najmniej od roku. Doboszyński i kierownicy poszczególnych kół przy doborze członków do tych jednostek szczególnie uważali, by nie dostał się tam żaden policyjny konfident. Jak jednak pokażą późniejsze wydarzenia, nie wszyscy członkowie nowo powstałych oddziałów byli ludźmi przesadnie zdyscyplinowanymi i ideowymi. Adam Doboszyński opracowywał system alarmowy do tychże drużyn, które musiały stawiać się na próbnych alarmach. Wielu z nich myślało, iż tak nasilone działanie Doboszyńskiego w tej materii wiążę się z planowanym wiecem Stronnictwa Narodowego w Skawinie, gdzie aktywnie działał PPS.
Adam Doboszyński wiedział już jednak, że musi zrobić coś, co – jak mówił później- „będzie krzykiem tak doniosłym, że będzie go słyszała cała Polska”. Między 12, a 15 czerwca udał się na wycieczkę rowerową do Nowego Targu, zatrzymując się po drodze w Myślenicach, Mszanie Dolnej i Stryszawie. Na miejscu spotkał się z drem Władysławem Mechem, który potwierdził informację o antynacjonalistycznym nastawieniu władz lokalnych. Doboszyński odjechał z– jak się dziś wydaję- podjętą decyzją w sprawie narodowego „krzyku”, lecz nie powiedział o tym ani słowa, ani dr Mechowi, ani nikomu z Stronnictwa Narodowego. Jego stosunki z partią były zresztą od dłuższego czasu mocno napięte. Wydaję się, że większość członków SN nie był rewolucjonistami, ale raczej politykierami próbującymi ułagodzić twardą rękę popiłsudczykowskich rządzących. Rok wcześniej władze jego partii, zauważając jego indywidualizm w podejmowanych działaniach nakazały mu podporządkować się całkowicie woli centrali, albo odejść. O ile zgodził się z wolą władz centralnych SN, o tyle na początku roku 1936 poprosił o kilkumiesięczny urlop od pełnionych obowiązków, potem jeszcze raz uczynił to w czerwcu, by uregulować swoje sprawy majątkowe. Do działalności miał wrócić tuż po zakończeniu czerwcowych ćwiczeń wojskowych. Wrócił jak się później okazało z wielką siłą, jednak Stronnictwo Narodowe w żaden sposób nie było, ani informowane, ani zadowolone z decyzji Doboszyńskiego. Na początku zszokowane Wyprawą Myślenicką władze centralne SN informowały, iż Doboszyński od dawna jest zawieszony w prawach członka, jednakże potem widząc korzyści z pojawiających się szeregów nowych członków przybywających do nich w uznaniu dla romantycznej wyprawy krakowskiego inżyniera, zaczęły wycofywać się z wcześniejszych deklaracji i wypowiadać pozytywnie na temat całego przedsięwzięcia.
Najpierw jednak 22 czerwca Doboszyński wysłał sygnały do drużyn ochronnych w Tyńcu, Liszkach, Libertowie, Skotnikach, Korabniku, Ochodzy i Bukowie , by stawili się w lesie chorowickim w tzw. Piekiełku, gdzie swój majątek miał organizator wyprawy. Na miejsce o godzinie 23 stawiło się ok. 70 osób, z czego najwięcej, bo 15 z samych Chorowic. Doboszyński ubrany w kremową koszulę z wyszytym Mieczykiem Chrobrego na ramieniu, oficerskie buty i pas oraz pas poprzeczny, na którym również miał symbol SN, powiedział do zebranych: „Idziemy na Myślenice, dzisiaj się rozpoczyna!”. Kilku z zebranych, m. In. cała drużyna z Tyńca, widząc co się dzieję rozeszła się do domów, inni zaś narzekali, iż nie wzięli z sobą broni. Uzbrojenie już 50 osobowego oddziału Doboszyńskiego było niewielkie, oprócz samego przywódcy, który miał rewolwery „Steyer” z 64 sztukami naboi i „Smith & Wesson” z zapasową amunicją 100 sztuk, jego oddział posiadał zaledwie 4 rewolwery, obcięty karabin, drewniane pałki i metalowe pręty oraz siekiery. Po drodze, zanim Doboszyński wkroczył do Myślenic nakazał swoim ludziom przecięcie drutów telegraficznych łączących Myślenice z Krakowem, Dobczycami i Pcimem. Z Chorowic, przez Głogoczów, dalej szosą prosto do miejsca akcji przeszli (część jechała na rowerach) ok. 20 kilometrów, co zajęło im ponad 4 godziny. Była to grupa bardzo zróżnicowana wiekowo, gdzie najmłodszy uczestnik miał 17 lat, najstarszy zaś 59. Większość z nich była robotnikami w średnim wieku. Adam Doboszyński miał wtedy 32 lata.
W nocy, o godzinie 3.30 , 23 czerwca 1936 roku, wkraczając do Myślenic, Doboszyński podzielił uczestników wyprawy na trzy grupy.
Pierwsza, uzbrojona w rewolwery, dwudziestoosobowa pod dowództwem samego Doboszyńskiego ruszyła na posterunek policji. Zastali tam, jednego posterunkowego, Stefana Małeckiego, który zaskoczony, zerwany na nogi w bieliźnie wygrażał wkraczającym do środka narodowcom. Doboszyński zakazał bicia policjanta, jednak jak tylko odszedł posterunkowego uderzono kijem w głowę. W tym czasie reszta uczestników, na polecenie dowódcy opróżniała szafki i biurka w poszukiwaniu broni. Zabrali 14 karabinów, 4 rewolwery i amunicję. Posterunek zdemolowano, wywracając szafy, niszcząc drzwi, telefon i maszynę do pisania. Gdy jedna grupa próbowała zabraną właśnie broń strzelając po posterunku, Doboszyński podszedł do Małeckiego mówiąc: „Żal mi pana, że pana tak haratnęli, jesteśmy narodowcami!”. Cała akcja na posterunku trwała 15 minut, wychodząc grupa krzyczała do posterunkowego „nie bij, skurwysynu, narodowców!”, po czym jeden z uczestników uderzył go kilka razy gumową pałką w głowę. Była to prawdopodobnie odpowiedź na brutalność tamtejszej policji, m.in. za wybicie zębów Stanisławowi Płoskonce. Podczas procesu Doboszyński o napadzie na posterunek wspominał, iż chciał pokazać, jak bardzo kruchy jest reżim policyjny.
Druga grupa miała w tym czasie niszczyć sklepy żydowskie na rynku, jednak jak się wydaję, rozpierzchła się wcześniej, więc de facto zrobiła to przede wszystkim ta część uczestników, która była z Doboszyńskim. Nakazał on, żeby nie rabować, a niszczyć towary z tych sklepów. Na rynku rosła góra z materiałami konfekcyjnymi wynoszonymi przez narodowców. Rzeczy te podpalono. Ponadto pobito, jak zeznali poszkodowani, dwóch Żydów- handlarza pieczywem Jude Berkowicza i czeladnika piekarskiego Leibe Weksberga.
Grupa trzecia, licząca zaledwie trzy osoby miała za zadanie podpalić bożnicę. Organizator wyprawy przygotował w tym celu naftę i butelkę i przekazał ją tejże grupie. Niestety podpalenie nie udało się, a jedynym efektem tej akcji była wypalona dziura w podłodze przedsionka, po wrzuconym przez okno płonącą naftę w butelce.
Gdy Doboszyński uznał, iż żydowskie sklepy są wystarczająca zdemolowane nakazał zbiórkę, po czym udał się wraz z wybraną przez siebie 10- osobową grupą do mieszkania starosty myślenickiego Antoniego Basary. Przywódca nakazał swoim ludziom, by zniszczyli to mieszkanie, jednak absolutnie nic nie grabili. Nacjonaliści wyważyli drzwi i rozpierzchli się po pokojach rąbiąc siekierami cały dobytek. Starosta, człowiek – co często podkreślała prasa narodowa- bez średniego wykształcenia, ukrył się wraz z swoją gospodynią Kunegundą Turek w komórce obok kuchni. Na pytanie czy jest starostą, mężczyzna stwierdził, iż Basara jest w Jordanowie, co gospodyni potwierdziła, kłamiąc, że mężczyzna obok to tylko gość, krewny Antoniego Basary. Odchodząc Doboszyński powiedział: „Proszę przekazać panu staroście, że przyszliśmy mu odpłacić za opiekę nad Narodowcami”.
Po wyjściu z mieszkania starosty grupa Doboszyńskiego wtargnęła do jeszcze jednego sklepu, z którego zabrali lemoniadę, cukierki i bułki. Po części je skonsumowaną, resztę rozdano kilku mieszkańcom, którzy zaczęli pojawiać się na myślenickim rynku.
Zatrzymano również strażnika miejskiego Władysława Święcha , uwalniając dopiero trzy kilometry od miasta, maszerując w stronę Drogini. Cała akcja w Myślenicach trwała godzinę, z miasta ludzie Doboszyńskiego wyszli więc, o godzinie 4.30. Przy moście na Rabie, czekała na nich furmanka z zakupioną wcześniej przez Doboszyńskiego żywnością i paczkami papierosów. Około godziny 10 dotarli do okolic Poręby, gdzie zarządzono odpoczynek. Autor „Gospodarki Narodowej” nakazał uformować 2 patrole, liczące po 8 osób, uzbrajając je i posyłając: jeden w kierunku Myślenic, drugi Trzemeśni.
Około godziny 15 do Poręby dotarły oddziały pościgowe policji. Najpierw przybyła grupa starszego przodownika Michała Polaka. Doboszyński ustawił ludzi w jednej linii, oddalonych od siebie o kilka metrów . Rozpoczęła się strzelanina. Przywódca wyprawy był na to przygotowany zakupując wcześniej bandaże i jodynę. Niestety przydały się, gdyż dwóch narodowców zostało rannych, z czego jeden, Józef Pałka, zmarł kilka dni później w szpitalu w wyniku odniesionych ran. Doboszyński najpierw cofnął oddział o ok. 300 metrów, potem próbował zaatakować wraz z 3 towarzyszami , oddział policji z prawego skrzydła. Niestety w tym czasie, resztę narodowców policja zdążyła otoczyć i rozproszyć, jednak Doboszyński połączył się z również po części wybrakowanym jednym z wysłanych wcześniej patroli. Grupa od tego momentu liczyła 10 uczestników. Ruszyli oni w kierunku gór Łysiny, przez Węglówkę do Lubogoszczy, gdzie po długiej i ciężkiej wyprawie narodowcy mogli odpocząć. Następnie obeszli Mszanę Dolną, przez miejscowości Niedźwiedź i Porębę Wielką dotarli do schroniska w Starych Wierchach. Tam 25 czerwca, ok. godziny 10, Adam Doboszyński wpisał w książce pamiątkowej w rubryce „imię i nazwisko turysty” : „inż. Adam Doboszyński z dziewięcioma narodowcami”, w rubryce „przebieg wyprawy”: „Walka o Wielką Polskę Narodową”, zaś w uwagach dopisał: „pozostaliśmy winni 3zł 10groszy, które wkrótce prześlę lub wyrównam osobiście”.
W tej samej książce pamiątkowej schroniska znajduję się wpis, który dopełnia iście chestertonowski charakter pościgu. Ścigający starszy posterunkowy Leon Pawłowski informując o przebiegu wycieczki napisał: „w pościgu za dywersją niszczącą żywotne siły państwa i osłabiające obronność państwa, walkę ze złem, które ojczyznę zgubiło- przecież doprowadzi do zwycięstwa”.
Idąc dalej w stronę Jabłonki, potem Zawoi nacjonaliści odpoczywali w Zubrzycy Dolnej, gdzie rano około godziny 8 zaatakował ich czteroosobowy oddział Straży Granicznej. W wyniku strzelaniny zabity został drugi towarzysz Doboszyńskiego, Józef Machno. Od tego momentu Adam Doboszyński pozostał sam, gdyż resztka grupy rozeszła się. Udał się on w okolice Zawoi, gdzie odszukał regionalnego kierownika Stronnictwa Narodowego Albina Kudzia, który polecił mu ukryć się w lesie, na wzgórzu Policzne, gdzie jego syn donosił jedzenie Doboszyńskiemu.
W tym czasie właściciel folwarku w Chorowicach, mógł wielokrotnie przekroczyć granicę z Czechosłowacją , jednak uznał- słusznie, jak się później okazało- iż bardziej będzie mógł rozpropagować nacjonalistyczne postulaty podczas procesu, aniżeli zbiegając za granicę. Rano, 30 czerwca, oddział policyjny aresztował Adama Doboszyńskiego, przy okazji strzelając mu w przegub ręki i kończąc ostatecznie Wyprawę Myślenicką. Gdy jej przywódca był aresztowany powiedział: „ W tej chwili jest was więcej, ale nie wiadomo co będzie jutro?”. Kilka godzin później Adam Doboszyński znajdował się już w nieistniejącym już więzieniu św. Michała w Krakowie na ulicy Senackiej 3.
„Ucząc Polaka, by przestał ginąć szaleńczo, możemy nauczyć go żyć podle”
Marsz na Myślenice odbił się szerokim echem w całej Polsce, dokładnie tak jak zamierzał jej pomysłodawca. Obóz rządzący, oburzony bądź co bądź antypaństwowym wystąpieniem, stwierdził z całą stanowczością, iż represje dotkną „gniazda zła”. Tym gniazdem okazali się ważni działacze SN – dr Władysław Mech, wiceprezes Zarządu Wojewódzkiego SN w Krakowie i prezes Zarządu Powiatowego w Nowym Targu oraz Franciszek Jelonkowicz, wiceprezes Zarządu Wojewódzkiego i wiceprezes Zarządu Okręgowe SN w Krakowie, którzy zostali zesłani do Berezy Kartuskiej, skąd wyszli ponad miesiąc później. Rozwiązano również Zarząd Powiatowy Stronnictwa Narodowego na powiat krakowski, gdyż uznano jego działalność za zagrażającą bezpieczeństwu państwa. Czyn Doboszyńskiego podzielił również członków SN. Krytycznie do jego marszu byli nastawieni najczęściej starsi działacze, którzy podejrzewali u niego nawet chorobę umysłową. Młodzi, natomiast cenili za radykalizm i ideowość.
Procesy w sprawie Wyprawy Myślenickiej, decyzją sądu rozdzielone na sprawę przeciw 47 towarzyszom Doboszyńskiego, a nim samym. Ten pierwszy, rozpoczął się 29 maja 1937 roku, a więc niecały rok po owych wydarzeniach. Wyrok wydano 5 czerwca, skazując 36 z oskarżonych. Ośmiu z nich skazano za niszczenie mienia żydowskiego na 6 miesięcy pozbawienia wolności. Trzech narodowców otrzymało karę od 10 do 20 miesięcy za sprezentowanie przymusowej wycieczki za miasto strażnikowi miejskiemu. Dwaj otrzymało wyroki na 6 miesięcy za zniszczenie mieszkania starosty, aż 21 z wszystkich 47 otrzymało karę w zawieszeniu, zaś 11 uniewinniono. Niestety na skutek wniosku prokuratora i po części obrony odbyła się kolejna rozprawa w Sądzie Apelacyjnym, który 10 listopada oddalił zawieszenie w odbywaniu kary, dodatkowo skazując jednego wcześniej uniewinnionego, a trzem podwyższając kary. W rezultacie najwyższe wyroki otrzymali: Jan Kwinta-36 oraz Wojciech Brożek, Andrzej Płonca i Karol Knotek po 18 miesięcy pozbawienia wolności. Dodatkowo 20 września 1938 roku, a wiec ponad dwa lata po myślenickiej nocy skazano dwóch oskarżonych, którzy nie stawili się na rozprawie rok wcześniej skazując ich na 10 miesięcy pozbawienia wolności. Prawie wszyscy z narodowców do końca pozostali lojalni wobec Adama Doboszyńskiego wyrażając się o nim z odpowiednim szacunkiem. Prawie, bo kilku próbowało wymusić uniewinnienie, mówiąc, iż byli zmuszani przez Doboszyńskiego siłą do uczestnictwa w Marszu na Myślenice. Jest to całkowita nieprawda. Przywódca grupy od samego początku, czyli od spotkania w lesie chorowickim nie zatrzymywał tych, którzy postanowili odejść. Nie próbował wykorzystywać swojej pozycji w Stronnictwie Narodowym, ani tym bardziej siły. Praktycznie w każdym momencie Marszu na Myślenice odłączały się kolejne jednostki, nie narażając się na szykany z strony maszerującego dumnie Doboszyńskego. Warto przy tym podkreślić i przypomnieć jak mało w historii naszego nacjonalizmu jest wydarzeń tak silnie związanych tylko i wyłącznie z jedną osobą. Adam Doboszyński, nie tylko nikogo nie powiadamiał o swoich zamiarach, nie tylko postawił przed faktem dokonanym kierownictwa Stronnictwa Narodowego, ale nawet swoich towarzyszy w tejże wyprawie nie wtajemniczał w swoje plany do ostatnich możliwych chwil. Towarzysze Doboszyńskiego pozostają, więc tylko tłem dla całych wydarzeń, mimo, iż wielu z nich zapłaciło za to dużą cenę tracąc swoją wolność, a dwóch najwyższą- tracąc życie. Doboszyński pozostaję jednak jedynym pomysłodawcą, a później decydentem w myślenickich wydarzeniach.
Rozumiał to w pełni Sąd Okręgowy w Krakowie decydując o osobnym dla niego procesie. Rozpoczął się on 14 czerwca 1937 roku przed Sądem Przysięgłych. Doboszyński, który przez rok przebywał już w więzieniu, mimo, iż bardzo schudł w wyniku 10 dniowej głodówki, ogłoszonej z powody nie wydania mu przepustki do schorowanej matki, żartował, iż w końcu mógł dużo poczytać i pisać pozostając w areszcie. Podczas procesu odbywały się manifestację narodowców w Krakowie pod hasłem „Uwolnić Doboszyńskiego”. Trzy z nich zakończyły się regularną bitwą z policją. Proces stał się doskonałą tubą, przez którą właściciel majątku w Chorowicach mógł wyjaśnić powody swojego czynu, oskarżając tym samym żydów, komunistów i władze. Jego adwokaci, zresztą również działacze SN, wywarli piorunujące wrażenie na przysięgłych. Sala sądowa stała się tym czym, nie mógł być parlament bojkotowany przez opozycję od 1935 roku, a więc miejscem wyrażenia poglądów. Doboszyński oskarżał, adwokaci wzywali do oddania Doboszyńskiego w szeregi patriotów walczących o Wielką Polskę, a narodowcy przeprowadzali manifestację pod gmachem sądu. W takiej atmosferze dwanaście dni po rozpoczęciu procesu, a dwa lata po strzelaninie z Strażą Graniczną w Zubrzycy Dolnej ogłoszono wyrok, i na dwanaście postawionych zarzutów, mimo, iż sam oskarżony w większości przyznał się do winy ława przysięgłych, ku wściekłości władz, ogłosiła jego niewinność od wszystkich oskarżeń.
Ówczesna prasa rządowa jeszcze zacieklej zaczęła atakować nie tylko Marsz na Myślenice, ale i przy okazji instytucję ławy przysięgłych. Niestety Sąd Najwyższy nie tylko uchylił wyrok uniewinniający, ale nakazał przenieść rozprawę do Lwowa, uznając, iż istnieje poważna groźba wtargnięcia zwolenników Doboszyńskiego do gmachu sądu.
Drugi proces Doboszyńskiego rozpoczął się w lutym 1938 roku, przed Sądem Przysięgłych w Lwowie. Miał on o tyle podobny przebieg, że oskarżony i jego obrońcy oskarżali toczące Polskę zarazy komunizmu i żydostwa oraz nie broniących jej przed tym kręgów rządowych. Tym razem prokurator atakował ostrzej samej osoby Doboszyńskiego zarzucając mu wygórowaną ambicję, a nawet chorobę psychiczną. Świadkowie z strony oskarżyciela, a więc policjanci i administracja nazywała Stronnictwo Narodowe w powiecie krakowskim organizacją zrzeszającą głównie kryminalistów. Naturalne były porównania do innego bohatera nacjonalizmu Polski między wojennej- Eligiusza Niewiadomskiego. Prokuratura postawiła 9 zarzutów, a więc: podpalenia synagogi, zdemolowania mieszkania starosty i posterunku policji, przecięcia przewodów telegraficznych, uwięzienia strażnika miejskiego, zorganizowania związku zbrojnego i dostarczenia mu broni, starcia z strażą graniczną i wtargnięcia na posterunek policji w celu zabrani stamtąd broni. Jednego z najsłynniejszych polskich nacjonalistów znów ława przysięgłych uniewinniła od większości zarzucanych mu czynów uznając jednak, jego winę za wtargnięcie za ostatni z ww. zarzutów. Skazano go, najpierw na 2 lata aresztu, po czym po wykorzystaniu kruczków prawnych, Sąd Apelacyjny w Lwowie(mimo wcześniejsze utrzymania wyroku przez Sąd Okręgowy w Lwowie) skazał Doboszyńskiego na trzy lata i sześć miesięcy pozbawienia wolności, z czego na poczet kary zaliczono czas przebywania w areszcie. Doboszyński miał, więc zakończyć swoją karę 1 stycznia 1940 roku, jednak już w lutym 1939r., minister sprawiedliwości udzielił mu kilkumiesięcznego urlopu zdrowotnego. Miał zresztą szansę uzyskać zwolnienie z reszty wyroku, jednak dumnie odmówił prośby o łaskę.
Jako ciekawostkę warto dodać, że władzę po procesie postanowiły zlikwidować ławy przysięgłych, co określano potem tytułem „Lex Doboszyński”.
Podsumowując Adam Doboszyński zrealizował przynajmniej główną część swojego celu. Jego szaleńczy czyn, zradykalizował i popchnął do kolejnych działań młodzież narodową. Być może liczył, że do jego marszu przyłączą się inne grupy jego organizacji z Małopolski, a może też, z innych dzielnic Polski, jednak główne cele zostały zrealizowane. Oskarżony potem o agenturalność i warcholstwo do końca pozostał tym samym ideowym, wierzącym w zwycięstwo nacjonalistą, który jeszcze trzy lata przed śmiercią pisał trudne do oderwania od Wyprawy Myślenickiej i zresztą dzisiejszych czasów słowa: Ucząc Polaka, by przestał ginąć szaleńczo, możemy nauczyć go żyć podle. Nie pozwolimy zepsuć sobie Polski, którą kochamy, na rzecz jakiegoś wyrachowanego kraju, w którym będzie się może żyło spokojniej, ale będzie można przeziębić serce .