Feliks Koneczny: Zasady życia publicznego narodów
Metody życia zbiorowego kształcą się w katolicyzmie, doskonalą się w miarę, jak zbliżają się do ideału „Civitatis Dei”, a gdy się od niego odchylają, obniżają się i psują. W każdym razie są niezmienne. Jak wiadomo, Kościół nie identyfikuje się z żadną specjalna formą rządów, wymaga tylko od każdej, żeby zachować moralność według etyki katolickiej. Ale pośród wielości najrozmaitszych sposobów rządzenie istnieją pewne wytyczne zasadnicze, według których Kościół postępuje w swej wielkiej misji wychowawcy politycznego.
Głębie etyki katolickiej wywodzą się od poczucia osobistego stosunku do Boga i w tym właśnie tkwi największa siła moralna katolika. Bo choćby zrzeszenie dopuszczało się najcięższych przewinień, stosunek jednostki do Boga pozostaje czystym, skoro tylko nie aprobuje się zła. Ale też za to każdy z osobna ponosi osobistą odpowiedzialność za swe myśli, mowy i uczynki czego symbolem jest spowiedź osobista, podczas gdy protestantyzm, judaizm i buddyzm znają spowiedzie tylko gromadne. Odpowiedzialność gromadna z reguły nie jest odpowiedzialnością wystarczającą do ułożenia stosunku do Boga. Kto na niej chce poprzestać, ten prędzej czy później poderwie same zasady etyki.
Najdobitniej występuje ten stosunek w żydostwie, bo Żyd nie staje w myśli przed Bogiem, jako jednostka człowiecza, lecz zawsze jako Żyd. Wobec Jehowy jest się albo Żydem, albo nie Żydem: o stosunku do Boga decyduje według żydowskiego przekonania przede wszystkim przynależność do pewnego zrzeszenia, czy też do reszty ludzkości, która znajduje się poza tym zrzeszeniem. To jednak jeszcze nie wszystko, bo wszyscy ludzie należą do jakichś zrzeszeń, katolicy również; lecz chociaż w zrzeszeniu działa się nieraz gromadnie, katolik jest w swym sumieniu odpowiedzialnym nawet za czyn gromadny każdy osobiście, jakby każdy z osobna czynu tego dokonywał w całości. Stosunek bowiem między zrzeszeniem a członkiem zrzeszenia może być dwojaki, i zrzeszenia są pod tym względem również dwojakie; jedne tłumią osobowość i wyrabiają gromadność, inne zaś nie tylko nie przeszkadzają osobowości. Lecz nawet pielęgnują ją. Takie przeciwieństwo gromadności zwiemy personalizmem. Gdy zrzeszają się osoby przejęte tą cechą ducha, powstają zjednoczenia personalizmów; zrzeszenia najtrwalsze, najmocniejsze i sięgające najwyższych szczebli cywilizacyjnych.
Cała filozofia religijna katolicyzmu i cała cywilizacja łacińska oparte są na personalizmie. Wyraźnie Kościół naucza, jako każda dusza ludzka tworzy odrębna całość i jest obdarzona wolną wolą.
Jednostki, zrzeszając się do życia publicznego, natenczas tylko robią to prawdziwie, jeżeli działalność ta jest dobrowolną. Wtedy bowiem tylko formy tego życia stanowią prawdziwy wyraz woli danego zrzeszenia. A skoro zrzeszenie ma być tak urządzone, ażeby nie hamowało personalizmu, a zatem nie może opierać się na jednostajności, lecz musi posiąść trudną sztukę, żeby utrzymywać jedność przy rozmaitości. Tym się różni państwowość katolicka od wszelkiej innej, a zwłaszcza od bizantyjskiej. W cywilizacji bizantyjskiej nie rozumie się jedności inaczej jak w zupełnej jednostajności. To zaś sprzeczne jest z natura ludzka tak dalece, iż da się przeprowadzić tylko przymusem, niekiedy tylko terrorem. Jednostajność jest sztuczna, naturalną jest rozmaitość. Wszystko, co jest naturalnym wyrasta samo z siebie, jest organiczne i przechodzi w coraz nowe organizmy, których spójnią dobrowolność, do których przystaje się z przekonania. W rozmaitości życia publicznego każdy służy mu takimi środkami, jakie zezwala mu rozwinąć maximum sił, maximum zdatności i sprawności. tak powstają zamiłowania i powołania i miłość pracy koło wspólnego dobra; tak wytwarza się zapał, gotowość do poświęceń, wiara w sprawę i wiara w samego siebie, że wysiłki nie będą próżne i że ziarno trafi w końcu na właściwą glebę To wszystko dostarcza radości życia, które staje się twórczym, a co możebnym jest tylko w życiu publicznym organicznym.
Tylko organizm bywa twórczym; tej właściwości brak przeciwieństwu organizmu – mechanizmowi. Życie publiczne musi być organiczne lub mechaniczne. W przeciwieństwie do samorództwa organizmu, mechanizm musi być sztucznie obmyślony. Spotykamy się tu z dwiema metodami myślenia, o którym była mowa na początku: z indukcją i medytacyjnością, a których następstwami wżyciu zbiorowym są aposterioryzm i aprioryzm. „Mechanikom” życia publicznego wystarczy coś, co sobie wymedytują i uznają z a pewnik, ażeby z tego wysnuwać potem wnioski do wszystkich działów życia, tym niebezpieczniejsze, im konsekwentniejsze. Np. wszystkie wnioski z materialistycznego pojmowania historii z socjalizmem na czele, zmierzającym do tego, by cały świat zamienić w mechanizm.
Mechanizm żadną miara nie da się apriorycznemu układowi stosunków, musi być w mechanizmie zgnębione w imię jednostajności.
Idzie się więc od personalizmu przez aposterioryczność do organizmu, od gromadności przez aprioryczność do mechanizmu. Organizm a mechanizm powstają z innych metod i odmienne są też warunki ich powodzenia. Im bardziej rozwinięty organizm, tym bardziej komplikuje się pośród swoich rozmaitości, gdy tymczasem jednostajny mechanizm dąży do jak największych uproszczeń. Ciekawego zaś zaiste doświadczenia dostarcza nam historia powszechna. Oto wszystkie rewolucje myślały apriorycznie, a działały mechanicznie. Dokonują się też rewolucje przez zanik personalizmu a gromadności, a gromadność nie zdołała utrzymać nawet powierzchownego, zewnętrznego ładu inaczej, jak mechanicznie.
Zmierza przeto z całych sił uproszczeń we wszystkim, a występuje zaciekle przeciw rozmaitości rozmaitych równoległych objawów życia publicznego.
Co więcej, inna jest etyka organizmów, a inna mechanizmów. Cóż mówić o moralności, gdzie zasługą jest gnębić i łamać, terroryzować i odbierać godność osobistą, nierozdzielną od wolności przekonań? Bo też godność osobista rodzi się tylko z personalizmu.
Ze wszystkiego tego wynika, ze pomiędzy organizmem a mechanizmem zachodzi proste a bezwzględne: albo – albo. Łączyć zaś w jakimś zrzeszeniu, np. w państwie, w pewnym dziale państwowości obowiązuje mechanizm (np. w wojsku), dział taki odgradza się zazwyczaj z wielka stanowczością od innych, traktując go z całą wyłącznością.
Państwo jakie takie musi także być albo organizmem albo mechanizmem. Zależy to od cywilizacji. Np. w turańskiej jest ono mechanizmem, a gdzieby przetwarzało się w organizm, tam runęłaby cywilizacja turańska. W cywilizacji łacińskiej państwo może być tylko organizmem.
Łączy się to z pewna szczególną tej cywilizacji właściwością. W każdej innej może się wytwarzać siła polityczna niezależnie od stanu społeczeństwa. Mongołowie wytworzyli olbrzymie i potężne państwo uniwersalne, chociaż sił społecznych u nich nawet dostrzec trudno; podobnie Turcja; w bizantyjskim cesarstwie społeczeństwo ledwie było tolerowane przez państwo, w jednak państwo to posiadało okresy siły. Wszędzie tam rodziła się siła polityczna poza społeczeństwem, powstając samodzielnie, działając samoistnie. Lecz nie zdarzyło się ani razu w historii cywilizacji łacińskiej, żeby państwo było silne, choć społeczeństwo słabe. Tu siła polityczna rodzi się z sił społecznych. O cywilizacji łacińskiej możnaby raczej powiedzieć, że w niej o siłę polityczną – o potęgę państwową – nie trzeba zabiegać wprost i bezpośrednio, lecz całą staranność życia publicznego obrócić w krzewienie sił społecznych. Te bowiem nadzwyczaj łatwo i w razie potrzeby automatycznie zmieniają się w siłę polityczną, gdy tymczasem największa nawet polityczna siła społecznych w sobie nie mieści. W cywilizacji łacińskiej państwo musi być oparte na społeczeństwie, bo inaczej pozostanie słabym, i tym słabszym, im bardziej chciałoby górować nad społeczeństwem. Z silnego społeczeństwa wyłania się silne państwo samo przez się. W naszej cywilizacji niema obawy o to, iżby siła społeczna mogła nie wydać siły politycznej; lecz na nic wszelkie zachody o potęgę państwa, gdzie społeczeństwo osłabione. Albowiem państwo w cywilizacji łacińskiej jest organizmem, wytwarza się w sposób naturalny ze społecznego podłoża. Wszelkie próby, żeby państwo wyemancypować niejako od społeczeństwa, dezorganizują tylko społeczeństwo, mącą i obniżają stan cywilizacyjny.
Państwo, wychylające się ze wspólnoty cywilizacyjnej ze społeczeństwem, należącym do cywilizacji łacińskiej, musi się stawać coraz bardziej mechanizmem i przystąpi do walki z personalizmem. A zatem nastałby rozłam pomiędzy państwem a społeczeństwem, co stanowiłoby klęskę najcięższą dla obu.
Przyczyna istotna (owa przyczyna przyczyn) takiego związki tych spraw w naszej cywilizacji jest bardzo prosta. Nie można robić jednej i tej samej rzeczy równocześnie dwiema metodami: prawo to sięga od robót najgrubszych i najłatwiejszych aż do wyżyn twórczości państwowej. W ten błąd popadłoby się jednak, gdyby się chciało osadzić państwo mechanizmowe na podłożu organicznym, gdzie społeczeństwo (naród) wytworzyło się i rozkwitać ma nadal z jednoczenia się rozmaitych organizmów społecznych. Nie da się wytworzyć zrzeszenia, które by było równocześnie organizmem i mechanizmem, bo mieszanina tego z tamtym posiada własności trujące; stanowi truciznę i dla państwa i dla społeczeństwa. Gdyby zapanowało gdzieś powszechne pomieszanie metod organicznych a mechanicznych, gdyby udzielało się stopniowo wszystkim dziedzinom życia zbiorowego, wyniknęłyby z tego następstwa absurdalne a straszne. Wspólna cywilizacja stanowi bowiem więź zrzeszeń: naruszanie przeto zwartości cywilizacyjnej jest robotą destruktywną, jest druzgotaniem więzi i narodowej i państwowej. Jest to gonitwa za zerem. Dodajmy, ze mechanizm nie wytworzy moralności, oświaty, ni dobrobytu.
Jeżeli więc chcemy się utrzymać przy cywilizacji łacińskiej, musimy trzymać się personalizmu, zasady rozmaitości, aposterioryzmu i organizmu z zasadą supremacji sił duchowych.
Tak jest i tak pozostać winno we wszystkich społeczeństwach, które „wychowywał Kościół”, ten Kościół, którego dziełem jest cywilizacja łacińska.
Do cech państwowości łacińskiej należy odrębne prawo państwowe, odrębność prawa publicznego w ogóle. Co innego prawo prywatne, co innego publiczne. Ten dualizm prawny należy do węgłów naszej cywilizacji, a zatem stanowi tez węgiel węgielny naszych pojęć polityczny.
Przeciwieństwem naszych pojęć w tej dziedzinie jest monizm prawny, znający jedno tylko prawo, albo samo publiczne. Monizm taki pochodzi z cywilizacji turańskiej. Tam władca jest właścicielem całego państwa i całej jego ludności. Te przejawy prawnicze, które my zwiemy prawem publicznym, wywodzą się tam ze zamplifikowanej własności prywatnej głowy państwa, skutkiem czego nastąpiło tam pochłonięcie prawa publicznego przez prywatne. Słowem, w turańskiej cywilizacji prywatne prawo władcy wobec ludności staje się prawem publicznym, które nie jest niczym odrębnym od prywatnego, lecz tylko rozbudową prywatnego dla interesów władcy.
Obecnie powstaje w Europie monizm prawniczy metoda całkiem odmienną. Zmierza się do zniszczenia prawa prywatnego przez publiczne, mianowicie przez prawo państwowe, bezetyczne, a w imię omnipotencji państwa. Apriorycznie określa się jaką ma być państwowość i gnębi się personalizm w imię gromadności, byle zmusić do poddania się koncepcjom powziętym z góry, sztucznym, którym sama tylko przemoc udziela życia.
Wpada się obecnie w monizm prawniczy, polegający na wyłączności prawa publicznego. A rozstrzygać o tym, co jest prawne, będzie pięść. Gdy zaś omnipotencja państwa obejmie władzę nad wszelkimi sprawami dotychczasowego prawa prywatnego, będzie musiało wszystko być postawione do swobodnego uznania władcy (i jego biurokracji), któremu nadane będzie prawo dowolnego dysponowania wszystkim i wszystkimi. Wyjdzie się więc w końcu najzupełniej na turańszczyznę, choć się zaczęło z przeciwnej strony.
Etyka cywilizacji łacińskiej nie może się pogodzić z linią rozwojową wszechwładzy państwa, a więc ani z etatyzmem ani z biurokratyzmem, ni z elephantiasis ustawodawczą, ni z ex lex podczas pokoju. Nasza etyka musi zmierzać do państwa opartego na społeczeństwie, a wiec ku samorządowi. Wszelki zaś krok, który by odsuwał państwo od omnipotencji, będzie zarazem krokiem postępu dla etyki, oświaty i dobrobytu.
Fundamentalnym zaś wszystkiego warunkiem jest pielęgnowanie personalizmu. Toteż w życiu publicznym musi być szanowana jednostka.
Nasz ks. Prymas gnieźnieński woła donośnym głosem na całą Polskę, jako „jednostka ludzka istniała wpierw, niż państwo i posiada swe przyrodzone prawa”..a zatem „nie można pogodzić z prawem przyrodzonym pewnych współczesnych dążeń do zupełnego podporządkowania obywateli celom państwowym, do wyznaczania obywatelom jakiejś służebnej roli i do rozciągania zwierzchnictwa państwowego na wszystkie dziedziny życia. Regulowanie każdego ruchu obywateli, wtłaczanie w przepisy państwowe każdego ich czynu, mechanizowanie ich obywateli w jakiejś globalnej i bezimiennej masie sprzeczne jest z godnością człowieka i z interesem państwa, bo zabija w obywatelach zdrowe poczucie państwowe… Państwo nie jest antytezą jednostki, lecz uzupełnieniem jej prywatnego bytu” (Ks. Prymas August Hlond: „O chrześcijańskie zasady życia państwowego 1934”)
A zatem nie należy pogrążać prawa prywatnego w publicznym; monizm prawny nie mieści się w katolicyzmie.
Wymaga natomiast katolicyzm monizmu monizmu w innej dziedzinie. Wbrew rozpowszechnionemu mniemaniu, jakoby istniały dwie etyki, odrębna dla życia prywatnego a odrębna dla publicznego, stoi Kościół na stanowisku monizmu etycznego. Ta sama musi być moralność w życiu prywatnym i w publicznym, nie wyłączając ani nawet polityki. My, katolicy, chcemy etyki totalnej.
Tekst jest fragmentem książki profesora Feliksa Konecznego pod tytułem „Kościół jako polityczny wychowawca narodów”, wydana po raz pierwszy w 1938 roku.