Leon Degrelle: W Duchu Początku
Lew i Owce
Wszystko jest do zrobienia. Przyszłość, jaką sobie wyobrażamy jest dzisiaj tylko Słowem. Jednak natchniemy je: życiem, naszą młodością, naszymi ideami i krwią, która krąży w naszych żyłach.
W tym tkwi radość, słodycz życia i moc nadziei.
Zaciskamy zęby w ciężkich chwilach. Nie chcemy słabnąć ani zawieść. Prosimy jedynie by Naród plótł swą pracę wraz z naszą pracą, przyłączał swe wysiłki do naszych.
Jesteśmy dopiero na początku naszej działalności. Jeśli zwyciężymy w tych pierwszych walkach, jutro wyruszymy ze wzmocnionymi mięśniami i z bardziej namiętnym biciem serca.
Każdy dzień musi się odbić łomotem skrzydeł: wyraźnym i celowym. Nie tolerujmy w naszym rozmachu; ani ciężkości, ani niedbałości, ani znużenia. Z nieugiętą siłą woli połączmy wszystkie nasze wysiłki.
Mamy wokół siebie życie- od którego można wszystkiego oczekiwać i wszystkiego wymagać.
Nie robi się tego w oparciu o fortunę, lecz w stanie poświęcenia, w całkowitej immolacji.
Młodzież, która się nam oddaje wie, że nasza działalność jest słuszna, szlachetna, niezbędna. Wie, że wśród dzisiejszej niebywałej małoduszności, reprezentujemy nieustraszoność, inicjatywę, oddanie, dyscyplinę, że chcemy z dziką energią wdrożyć nasz ideał; że nosimy w sobie wiarę w ducha i w ludzką energię; że przewalimy wszystko, żeby zatriumfować.
Ci, którzy za nami idą, pójdą za nami do samego końca.
Wiemy o tym.
Widzimy to.
Któż mógłby powstrzymać taki rozmach?
Nic, nawet najgorsze bóle, nie powstrzymają naszej działalności od wzmagania się, od rozkwitania, od pochłonięcia wszystkiego, prędzej czy później.
Włożymy w nią całą naszą energię, aż do ostatniego tchu, z zapałem, z rygorem, z pełną pogardą do ugód i ustępstw.
Zawsze będziemy działać, czy wóz, czy przewóz.
Chcemy wszystko albo nic.
Zadowolą nas jedynie Ci nieustępliwi, Ci zagorzali apostołowie, którzy wolą całkowitą porażkę od marnego sukcesu, groźny ryk lwa od nieskończonych beczeń owiec.
Prawe Życie
Przed wysiłkiem wahają się Ci, których dusze owładnęła gnuśność.
Wielki ideał zawsze daje siłę, by ujarzmić swe ciało; znosić zmęczenie, głód czy zimno.
I cóż z tego, że jest się na pół metra w śniegu czy błocie podczas akcji czy, że wyczerpuje się przed tłumem przez całą noc czy, że się ma przed sobą sto czy sto pięćdziesiąt kilometrów, szczękając zębami i że przechodzi się przez miasta wypatrując małą zagubioną budkę, gdzie będzie można frankiem uzyskać pożywienie i trochę ciepła w papierkowym kubku do kawy.
Co tam bezsenne noce, przytłaczająca praca, troski czy bieda! Najważniejsze jest mieć w głębi serca wielką siłę, która ogrzewa i popycha naprzód, która podwiązuje zerwane nerwy, która sprawia, że krew znów zaczyna pulsować w żyłach, a w sennych oczach, pojawia się ogień, który pali i zwycięża!
Wtedy każdy wysiłek się opłaca, a ból staje się radością, bo jest kolejnym środkiem, by wyżej wznieść swój dar i oczyścić swą ofiarę…
Wygoda usypia ideał. Nic tak ideału nie pobudza, jak bicz surowego życia, dając do zrozumienia ważkość obowiązków, które podejmujemy i misji, której trzeba być godnym.
Reszta się nie liczy.
Zdrowie nie ma tu żadnego znaczenia.
Nie jesteśmy na ziemi po to, by być grubym i tłustym, jadać o stałych porach, chodzić spać na czas, dożyć stu albo więcej lat.
Wszystko to próżne i tępe.
Jedno się liczy: żyć z pożytkiem, uszlachetniać swą duszę, pochylać się nad nią na każdym kroku, pilnując ją w chwilach słabości, wzmagać się w chwilach jej uniesień; służyć innym, szerzyć wokół siebie szczęście i życzliwość, podawać bliźniemu pomocną dłoń, by razem się wznosząc, pomagali sobie nawzajem.
Kiedy się te obowiązki wypełni, co tam śmierć w wieku trzydziestu lat czy stu, czy czuć gorączkowe łomotanie w skroniach, gdy ludzkie stworzenie wyje u kresu wytrzymałości?
Niechże, mimo wszystko, jeszcze raz powstanie!
Jest tu w końcu po to, by służyć swą siłą, aż do wycieńczenia.
Liczy się tylko dusza i to ona ma panować nad wszystkim innym.
Krótkie czy długie, życie ludzkie jest czegoś warte jedynie wtedy, jeśli nie będziemy musieli się go wstydzić, gdy przyjdzie czas je oddać…
Gdy łagodne dni sprawiają, że pociąga nas radość miłości, uroda czyjeś twarzy czy czystego nieba, czy wezwanie do dalekich galopad, gdy jesteśmy gotów ulec ustom, barwom, światłu, bezczynnym godzinom w odprężeniu – wstrzymajmy wtedy nasze serce u progu marzeń o złocistych migdałach…
Prawdziwa ucieczka od codzienności to porzucenie tych cenionych zmysłowych dóbr, gdy tylko ich woń nas skłania do upadku…
W chwili kiedy musimy zdławić w nas to, co najkruchsze i nosić swe serce na dłoni, a wszystko sprawia okrutny ból, wtedy ofiara staje się całkowita i czysta…
Pokonaliśmy samych siebie, w końcu coś dajemy.
Wcześniej, szukaliśmy jeszcze samych siebie, i tego przebłysku pychy i sławy, który tylu nagłych porywów duszy podważa, porywów których wykorzystywaliśmy zamiast poświęcania ich na rzecz innych.
Dawać, do reszty, bez wyrachowania -tak by po drugiej stronie znalazło się wszystko, a po naszej nic – można jedynie wtedy, gdy się najpierw zabije w sobie miłość własną. Nie przychodzi to naturalnie, bo ludzkie bydle jest skąpe, a jakże ciężko do nas docierają gorzkie nauczki.
Słodkie jest marzyć o ideale i budować go w wyobraźni.
Lecz to, prawdę mówiąc, mało.
Co to za ideał, który pozostaje jedynie zabawą czy marzeniem, choćby i najczystszym?
Trzeba go następnie budować w rzeczywistości.
A każdy kamień wydarty jest od własnych wygód, przyjemności, odpoczynku i własnego serca.
Kiedy, mimo wszystko, z upływem lat, budynek się wznosi, kiedy nie ustajemy w pół drogi, kiedy upieramy się przy podniesieniu każdego kolejnego, coraz cięższego kamienia, dopiero wtedy ideał zaczyna żyć.
Ideał żyje tylko w mierze w jakiej umieramy samym sobie…
Doprawdy, prawe życie – cóż za dramat!
Źródło: „État d’Âme” 1938
Tłumaczenie: Michał Szymański
Powyższe tłumaczenie jest własnością portalu 3droga.pl. Kopiowanie go i modyfikowanie bez zgody Redakcji jest zabronione. Tekst ma wartość historyczną i nie jest publikowany w celu propagowania zakazanych prawnie ideologii.