Mariusz Borecki: O potrzebie wychowania
Wielu chyba, jeśli nie większość, działaczy i sympatyków szeroko pojętego ruchu narodowego w Polsce zastanawia się częstokroć nad tym, w czym tkwi przyczyna słabości nacjonalizmu w naszym kraju. Gdyż wbrew pobożnym życzeniom niektórych czy zaklinaniu wręcz rzeczywistości przez nich, nie sposób odnieść takiego wrażenia, o ile oczywiście zachowuje się trzeźwy osąd rzeczywistości, co niejednokrotnie jest trudne, zwłaszcza zaś w sytuacji kiedy wszyscy wokół zdają się twierdzić, że jest wprost odwrotnie, człowieka natomiast, który takowe opinie wygłasza, spotyka ostracyzm tzw. środowiska. Jest to o tyle zabawne, iż oskarżenia o defetyzm tudzież sabotowanie działań niektórych inicjatyw narodowych, które już ponoć sięgają po władzę, padają najczęściej z ust tych, którym podobno nader bliski jest realizm polityczny endecji, tak odległy wszak od wszelakich narodowo – rewolucyjnych koncepcji, a którego to realizmu nie widać niestety w ich poczynaniach, będących czymś na kształt pobożnych życzeń.
Zaiste, dziwne to czasy nastały nad Wisłą, kiedy większym niż neoendeccy realiści poczuciem rzeczywistości obdarzeni są rewolucyjnie nastawieni nacjonaliści, wyklinani przez wszystkie partie, od lewa do prawa, w tym również przez te ponoć antysystemowe.
Oczywiście pośród przyczyn słabości polskiego nacjonalizmu nie sposób nie wskazać na rzeczy natury, nazwijmy to, ekonomiczno – społecznej, o czym już wielokrotnie rozprawiano i o co prowadzono długie boje, tutaj jednak warto zastanowić się w szczególności nad kwestiami natury wychowawczej, z nimi bowiem, wbrew złudzeniom, które niektórzy celowo podług mnie tworzą, jest nader źle. Sama zaś rewolucja, o której wcześniej była poniekąd mowa, aby stała się pełną, musi się dokonać przede wszystkim w umysłach, sercach i duszach tych, którzy zowią się nacjonalistami czy narodowcami, niejednokrotnie mocno na wyrost.
Polski ruch nacjonalistyczny, padając niejako ofiarą swego rodzaju boomu, nie tyle może na nacjonalizm, co na patriotyzm, został w ciągu ostatnich kilku lat straszliwie rozmyty, tracąc niemal zupełnie swoje pierwotne, narodowo – radykalne oblicze, stając się czymś w rodzaju przytułku dla każdego, kto tylko potrafił wykrzyczeć „Precz z komuną!” czy „Raz sierpem, raz młotem, w czerwoną hołotę!”, niekoniecznie potrafiąc rozróżnić myśl Piłsudskiego od koncepcji Dmowskiego na przykład – oczywiście nie dotyczy to wszystkich organizacji, a raczej tych, które próbują uchodzić za jedynych depozytariuszy nacjonalizmu w Polsce, u których określenie to, co ciekawe, pojawia się jak najrzadziej, zapewne dlatego, by nie drażnić potencjalnych wyborców,że o medialnych strażnikach systemowej politycznej poprawności nie wspomnę.
Oczywiście jest rzeczą naturalną, że w momencie jakiegoś, mniejszego lub większego, sukcesu politycznego, jakim bez wątpienia był wzrost zainteresowania młodych Polaków ideą nacjonalistyczną, nawet opacznie pojętą, sukces ten przyciąga w szeregi projektów jego autorów rozmaite jednostki, również te niezbyt ideowe, a nawet zupełnie jakiegokolwiek idealizmu pozbawione, liczące być może na jakieś, choćby najdrobniejsze, synekury w przypadku ewentualnych triumfów w dalszym pochodzie ku namiastkom choć władzy. Obowiązkiem przeto tych, którzy chcą uchodzić za przewodników narodu w drodze do osiągnięcia przezeń zwycięstwa w duchu koncepcji nacjonalistycznych, bo też podobno o to im chodzi, jest wskazanie właściwego kierunku tym wszystkim zagubionym, zadbanie o ich kręgosłup, tak moralny, jak i ideologiczny, wreszcie, wyrzucenie poza nawias ruchu tych wszystkich, którzy przybyli doń celem zabawy tylko, rozrywki, zabicia nudy, samorealizacji bądź, jakże odległej a niepewnej, kariery. Tymczasem tym, którzy usiłują kreować się na narzędzia moralnej sanacji kraju, ani w głowie najwyraźniej jakiekolwiek próby oczyszczenia swych szeregów z niewłaściwych osób, że o należytym wychowaniu pozostałych nie wspomnę – przecież radykalne zmiany w Polsce wymagają wielkich wysiłków, każda para rąk zatem, która może rozklejać plakaty w miastach i siołach, jest nader cenna. Że zaś wyhodujemy sobie kolejne stada lemingów?
A cóż w tym złego?! Wszak być może w końcu się uda i leminżerię peowską zastąpi „narodowa” – radykalna zmiana jako żywo, o którą z pewnością należy walczyć, w wysiłkach nie ustając!