Mariusz Borecki: Tradycja jako oręż w walce o kontrkulturę
„Tradycja jest Twoją godnością, Twoją dumą, Twoim szlachectwem, synu chłopski. Dbaj o zachowanie spuścizny Twych ojców: rodzimej sztuki, rodzimej kultury. Zabiegaj o zamożność ziemi, z której wyrosłeś, i państwa, albowiem Twój własny dobrobyt nie będzie miał mocnego fundamentu, jeśli Ojczyzna Twoja będzie biedna i zagrożona. Nie przecinaj korzeni łączących Cię z rodną ziemią – choćbyś na krańcach świata się znalazł. To tak, jakbyś przeciął żyły żywota. Wiedz, że Ty wydźwigujesz piersią ziemię swoją, swój kąt ojczysty, albo go hańbisz, poniżasz. Pierś Twoja niech będzie przeto napięta na najwyższy ton!”. Tymi oto słowy Władysław Orkan, wierny syn gorczańskiej ziemi, w której przyszedł na świat i pośród której się wychował, pisarz okresu Młodej Polski, charakteryzował to, czym jest tradycja, jak również to, z czym ona ściśle się łączy i do czego niejako winna dawać asumpt.
W tym miejscu wypada się tedy zastanowić, czy ta bogata tradycja karpackiej ziemi, a zatem nie tylko gorczańskiej, ale i podhalańskiej, suskiej, cieszyńskiej, żywieckiej wreszcie tudzież wielu innych ziem, które składają się na góralszczyznę karpacką, nie powinna posłużyć nam jako swego rodzaju oręż w walce o – regionalną na początek
– kontrkulturę, skoro bowiem tzw. kultura pozostaje w Polsce – podobnie jak i w całej niemal Europie – w ręku ludzi, którzy wszelakiej tradycji wypowiedzieli wojnę na śmierć i życie, to naszym obowiązkiem, jako świadomych swych korzeni Polaków i synów Karpat zarazem, jest podjąć walkę o coś, co pozwalam sobie nazwać kontrkulturą.
Tutaj z kolei należy wyjaśnić, czym jest owa kontrkultura i jak się ma do tego, co na co dzień zowie się kulturą. Kontrkultura to przede wszystkim sprzeciw, sprzeciw wobec tej tzw. kultury, w oparach której poruszamy się, częstokroć wbrew własnej woli, każdego niemal dnia, bombardowani zewsząd ogromną ilością kiczu, tandety i taniego blichtru, pod osłoną których dokonuje się gorsza od gwałtu na naszym dobrym smaku rzecz, a mianowicie zatruwanie naszych dusz, umysłów i serc ideologiami, które dążą do tego, by najpierw przeciąć nasze więzi z naszą małą ojczyzną – w tym wypadku z Karpatami – a później z Polską, czyniąc z nas w ten sposób materiał na homo europeus, człowieka europejskiego, który zastąpił w nowej liberalnej rzeczywistości homo sovieticusa, człowieka sowieckiego. Kontrkultura w końcu to sprzeciw wobec takich właśnie prób tworzenia nowej kultury, zwanej szumnie europejską, w której wszystko to, co związanie z tradycją, z ojczystą ziemią, z religią, z Bogiem, przywiązaniem do nich tego samego ludu, który onegdaj „żywił i bronił”, jest ciemnogrodem, zacofaniem i rzeczą jak najbardziej godną pogardy, a jeśli w ogóle jest miejsce w tej nowej europejskiej kulturze dla jakichkolwiek przejawów tradycji, to chyba tylko w ramach cepeliady, przeznaczonej na potrzeby „Europejczyka”, który w ten sposób będzie mógł umieścić pośród pamiątek z Egiptu czy Tunezji również tę z polskiej wsi, przypominającą mu niejako o awansie społecznym, którego, dzięki Europie oczywiście, mógł dostąpić, bądź też w ramach skansenu, podczas wizyty w którym „Europejczyk” własnymi oczyma ujrzy ten prawdziwy cud przemiany biednej Polski chłopskich chat w Polskę „europejską” zachodnich banków i korporacji. Że w tej „europejskiej” Polsce nie ma już ni ducha, ni życia nawet, cóż go to w końcu obchodzi? On jest wolny od przesądów, on żyje, on robi karierę, on się realizuje. Aż chciałoby się powtórzyć za francuskim pisarzem Michelem Houellebecqiem: „Na przecięciu dróg komunikacyjnych człowiek zbudował gigantyczne i brzydkie metropolie, gdzie każdy, zamknięty w anonimowym mieszkaniu w budynku nieróżniącym się niczym od innych, absolutnie wierzy, że jest centrum świata i miarą wszechrzeczy”.
Ale nie jest ani centrum świata, ani też miarą wszechrzeczy – w co zyskał wiarę dzięki podszeptom tej dzisiejszej tzw. kultury – wyzuty zaś z tradycji błąka się po świecie niby ślepiec bez kostura, upadając raz po raz na nierównościach wyboistej drogi swojego żywota. Kontrkultura zaś, o której mowa, winna nie tyle być bierną a niemą w istocie negacją zastanej rzeczywistości, ograniczającą się do jej ponurej i pełnej rezygnacji kontestacji, co raczej zjawiskiem czynnym, twórczym, pełnym wiary, pierwotnej siły i witalności, światłem wreszcie dla owego „europejskiego” ślepca, który podążając za nim wyjdzie w końcu z mroków swojej ignorancji i niewiedzy, częstokroć niezawinionej. Bo też, jak już wcześniej zauważyłem, tradycja w „Europie”, jeśli ma nie zginąć z kretesem, jeśli w ogóle ma coś z niej pozostać, to tylko w postaci cepeliady bądź skansenu. Nie oszukujmy się: „Europie” zależy na tym, aby takich ociemniałych, o których była mowa przed momentem, było jak najwięcej, miliony bowiem ślepców, nie tyle nawet nieświadomych swych korzeni, co niekiedy nienawidzących ich wręcz, jako tych, których należy się wstydzić, to wspaniały materiał na zastępy wiernych pretorianów „Europy”, na których to pretorianów nie tylko duszach, ale nawet już i ciałach owa „Europa” przeprowadza coraz to nowe eksperymenty, ze szkodą dla naturalnego porządku świata, dlatego też tak ważna jest kontrkultura jako swego rodzaju remedium na rozmaite, niejednokrotnie wywoływane celowo, bolączki Europy, Polski i naszej małej ojczyzny, czyli Karpat.
Nim zaczniemy tę swoistą kulturalną rekonkwistę Polski, rozpoczynając ją od naszego najbliższego otoczenia, odpowiedzmy sobie jeszcze na dwa pytania: dlaczego tak ważną rzeczą jest wytworzenie kontrkultury i czym jest w istocie tradycja?
Na pierwsze pytanie odpowiedź jest prosta: jak już poniekąd zauważyłem powyżej, w Europie, w Polsce, także w naszym najbliższym, a zatem karpackim, otoczeniu istnieje coś, co można nazwać władzą kulturową czyli władzą metapolityczną, na którą składa się szereg nie tylko rozmaitej maści intelektualistów, naukowców, dziennikarzy etc., ale i też ludzi z szeroko rozumianego świata tak sztuki, jak i pospolitej rozrywki, która to władza lansuje za pośrednictwem bardzo licznych mediów swoją tzw. kulturę, swoją ideologię, swój styl życia w końcu, kreując w ten sposób społeczeństwo na własną modłę, podług ścisłych zaleceń władzy politycznej, która takiego właśnie społeczeństwa oczekuje: społeczeństwa biernego, podatnego na wszelakie manipulacje jej zbiorową świadomością, społeczeństwa zapatrzonego tylko w siebie, nieoglądającego się na przeszłość i niemyślącego o przyszłości, a zatem wyzutego całkowicie z tradycji, społeczeństwa zatem idealnego do przeprowadzania na nim rozmaitych eksperymentów z dziedziny inżynierii społecznej. Dlatego każdy z nas winien się skupić nie na walce politycznej, na którą przyjdzie czas, kiedy odzyska się już kulturę, a na walce metapolitycznej przede wszystkim, na walce
o kulturę właśnie, korzystny bowiem wynik jakiejkolwiek rozgrywki politycznej to wynik tak naprawdę na kilka lat tylko, kiedy nie ma się najważniejszego: rządu dusz. By natomiast móc liczyć na pomyślny rezultat w tej swego rodzaju batalii z tzw. kulturą, najpierw trzeba wytworzyć odpowiednio silną kontrkulturę, w walce o którą jako oręż posłużyć winna tradycja.
Czym zaś jest tradycja? Otóż tradycja to suma doświadczeń, jakie zebrały pokolenia przeszłe, która żyje w pokoleniu obecnym i – wzbogacona o doświadczenia tegoż pokolenia – ma zostać przekazana pokoleniom przyszłym. Jak zatem widzimy, „tradycja to nie ustalona forma, ale żywy i wieczny duch, za którego manifestację odpowiedzialne jest każde pokolenie”, jak to niegdyś ujął Ernst Jünger, człowiek zaś, o którym była mowa wcześniej, ten sam, któremu zdaje się, iż jest centrum świata i miarą wszechrzeczy, dla którego liczy się tylko tu i teraz, jest tej tradycji żywym zaprzeczeniem, jego krótki, bo jednostkowy, żywot nijak nie może się mierzyć z wielowiekową tradycją, z której człowiek świadomy swych korzeni winien czerpać pełnymi garściami, ubogacać za jej pomocą teraźniejszość i zmieniać przy jej użyciu rzeczywistość na lepsze, w trosce o godne jutro nie tyle dla siebie, co przede wszystkim dla przyszłych pokoleń. Dlatego winniśmy wszyscy podejmować próby wykorzystania – w naszym przypadku karpackiej – tradycji do zbudowania kontrkultury na tyle silnej, by zepchnęła tę tzw. kulturę z piedestału i sama zajęła jej miejsce, co będzie właściwym wstępem do walki na zupełnie innym, bo politycznym już, polu, najpierw jednak, jak zaznaczam, powalczmy na niwie kulturowej, a nie będzie to walka łatwa, kiedy weźmie się pod uwagę, jakie spustoszenie poczyniły w społeczeństwie, także naszym, lokalnym, ponad dwie dekady liberalnej rzeczywistości. I jeszcze jedno: podług Ezry Pounda „tradycja to piękno, które chronimy, a nie więzy, które nas krępują”, nie bójmy się zatem ubarwiać tym pięknem szarej codzienności, tocząc w ten sposób – wytrwale, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu i rok po roku, każdy z osobna i wszyscy razem – bój o kontrkulturę, będącą wielką nadzieją dla przyszłości Karpat i Polski.