Tomasz Jasieński: Na ideowych wertrepach
Najgorszym wrogiem każdej cnoty jest jej własna karykatura. Oszczędność łatwo wyradza się w skąpstwo, zaradność w cwaniactwo, a rozwaga w tchórzostwo. Nie inaczej jest z idealizmem.
Czym tak naprawdę różni się idealizm od mitomanii ? Idealista to po prostu człowiek posiadający ideały, który trwa przy nich niezależnie od trudności, jakie przynosi rzeczywistość. Idea jest siłą, która organizuje nasze działanie po to, by kształtować fakty, a przez to zmieniać świat.
Tymczasem cechą mitomana jest projekcja własnej wiary na rzeczywistość w taki sposób, że idee zastępują fakty. Analiza tych ostatnich jest zbędna, ponieważ w zasięgu jest szereg wyidealizowanych wyobrażeń, które mają „tłumaczyć” to, co dzieje się wokół. Następuje pomieszanie wewnętrznego świata przekonań i wartości z obiektywną rzeczywistością zewnętrzną, której trzeźwa ocena przestaje być możliwa. Przeciwnie, wkraczamy w stan „nietrzeźwości” lub zaawansowanej paranoi, w której nazywanie gówna czekoladą jest chlubnym świadectwem poświęcenia dla sprawy. Przejawem tego stanu jest całkowite zastąpienie normalnego przekazu językiem groteskowo samochwalczej propagandy. Nie ma przeszkód, aby przedstawiać marginalną działalność jako ruszanie świata z posad, nazywać pielęgnowanie marazmu wiernością a kompromitację „udaną akcją”.
Tego typu postawa oczywiście wyklucza wszelki rozwój, który jest pochodną głównie umiejętnie przepracowanych porażek – wyciągania wniosków i unikania tych samych błędów. Jednak, skoro „nie ma” żadnych błędów ani porażek a jedynie nieustanne pasmo sukcesów na drodze do zwycięstwa – to w zasadzie żaden rozwój jest niepotrzebny, podobnie jak żadna organizacyjna, osobowa czy programowa zmiana. Wystarczą „z dawna obrane cele”, „sprawdzone rozwiązania” no i oczywiście „zawsze wierni” działacze, którzy już od tysiąca lat „wykuwają polski nacjonalizm”. O odpowiedzialności personalnej czy zdania sprawy z rzeczywistych efektów oczywiście nie może być mowy, bo przecież wszystko idzie dobrze, a nawet lepiej.
To rodzi dalsze konsekwencje, a patologia rozkrzewia się coraz bardziej. Pozbawiona obiektywizmu samoocena rzutuje na ocenę bliźnich. Próba uświadomienia wariatowi, że jest wariatem to rzecz ryzykowna. Jeżeli ktoś kwestionuje wyjątkową wyjątkowość i dziejowe posłannictwo mitomana staje się wrogiem. Ostatecznie wrogiem jest już każdy, kto nie patrzy na świat przez pryzmat mitu. Wbrew pozorom wcale nie musi chodzić o kwestie ideowe, ale właśnie o ocenę realnego wymiaru podejmowanych działań. Idea polityczna jest bowiem całkowicie utożsamiana z interesem czy prestiżem grupy. Działanie na szkodę organizacji jest działaniem na szkodę Polski. Tak postępuje stopniowa izolacja i – nie wierzę, że to piszę – proces budowania sekty – grupy odciętej od świata z własnej woli i na własne życzenie, wyznającej własną egocentryczną teologię upadku i odkupienia.
Nie twierdzę, że ktoś tego chciał lub to zamierzał. Być może tak wyszło, może na politycznych wertepach tramwaj zwany nacjonalizmem wykoleił się i teraz radośnie podzwaniając mknie prosto w przepaść ? Zresztą wielu z nas brało w tym udział i pudrowało ten stan przez lata. Ludzie, którzy poszukują w życiu tylko własnej korzyści i uzależniają swój punkt widzenia od punktu siedzenia nie są narażeni na podobne ryzyko. Nigdy też nie dowiedzą się, co to znaczy szczerze wierzyć w cokolwiek poza własnym odbiciem w lustrze. Nie zmienia to faktu, że z tego tramwaju trzeba wysiadać. Co dalej ? Nic szczególnego. Po prostu dorośliśmy do stwierdzenia, że Naród i cywilizacja to coś dużo większego niż ta czy inna partia polityczna, że dla tych idei trzeba rozbić nieefektywne formy, że działać należy na skalę własnych możliwości, bez zbędnego puszenia piór i tworzenia fałszywych mitów. Najskromniejsze działanie realne ma większą wartość niż najpiękniejsze choćby brednie.
A co z politycznymi żołnierzami ? Czy to również jeszcze jeden urzekający absurd ? To już zależy tylko od głównych zainteresowanych. Od tego kim będą jako ludzie, Polacy, nacjonaliści. Tak jak nikt nie został politycznym żołnierzem przez fakt zapisania się do partii politycznej, tak nikt nie przestał nim być przez sam fakt rzucenia legitymacją.