Dawid Kaczmarek: Z Pamiętnika Szczura #Prolog
Siedzę dziś w nocy, z papierosem w ręku i powoli coraz zimniejszą kawą na stole. Patrzę w niebo, które mam nad sobą i w gwiazdy, które niegdyś wyznaczały mi w życiu właściwy kierunek. Zastanawiam się, czy to wszystko, co przeżyłem, wydarzyło się naprawdę? Wciągam przyjemny dym w płuca i wypuszczam. Powoli. Miarowo. Czuję przyjemne mrowienie rozchodzące się po całym ciele. Tak. To wydarzyło się naprawdę. Byłem w samym ogniu wydarzeń wielkich, na miarę moich własnych możliwości, wśród ludzi o ognistych charakterach i płonących sercach, które miały płonąć już po wieczne czasy. Czy nadal płoną? Nie wiem. Mam tego dość, że przez całe życie to właśnie ja musiałem odpowiadać na te wszystkie pytania. Zwłaszcza na te najtrudniejsze i najbardziej bolesne. Po prostu byliśmy. Wrzucono nas na pędzącą karuzelę dziejów. Staraliśmy się tam po prostu jakoś odnaleźć i żyliśmy najlepiej, jak tylko mogliśmy. To nie może być bez znaczenia. Co nie?
Jednakże świat się zmienił. Muszę pomimo wielkiego żalu, jaki mam w sercu, wreszcie przyjąć to do wiadomości. Świat się zmienił, a wraz z nim zmieniły się pokolenia. Wprawdzie walka nadal trwa i niby wciąż rozgrywa się według tych samych zasad, co kiedyś; jednak nie jest już tym samym, co wcześniej. Wraz z pamiętną chwałą minionych dni zniknęło coś jeszcze. Coś drobnego, niezauważalnego, lecz niezwykle istotnego. Coś, czego nie da się tak łatwo uchwycić, nazwać czy nawet wypowiedzieć. Świat się zmienił, a wraz z nim przemianie uległ także wiatr. Ożywcza bryza, którą kiedyś każdego dnia czuliśmy na roześmianych twarzach, szykując się do walki, ustąpiła teraz miejsca zgniłemu odorowi marazmu i wstydu. Ludzie, którzy wtedy zagrzewali nas do walki, wystawali na wiecach i jak klauny machali chorągiewkami – dziś udają, że to nigdy nie miało miejsca, odwracają wzrok, gdy nas widzą i przechodzą na drugą stronę ulicy. To takie typowe. Nigdy niezanikająca choroba dziejów; ludzie z kręgosłupem tak giętkim, że zawsze, koniec końców, znajdą dla siebie miejsce po stronie zwycięzców. Zawsze na podium czy na świeczniku – bez znaczenia, że po szyję w ohydnym gównie. Dziś takie sprawy to jedynie nieistotne detale. Dziś to raczej nikogo nie zajmuje. Dziś w cenie jest nie prawda, lecz kłamstwo. Człowiek nowoczesności uznał kłamstwo za nowego bożka i wyniósł go na ołtarze. Z iluzji utkano ten świat. Z niczego więcej. Z iluzji postawiono dla nas tę klatkę. Piękną i złotą, lecz jednak wciąż klatkę.
Nie! Z całej siły kręcę głową, chcąc odgonić kłębiące się czarne myśli. Jeśli to wszystko wydarzyło się naprawdę, to znaczy, że na pewno było to istotne. Jeśli byliśmy, żyliśmy i walczyliśmy, to znaczy, że tej opowieści nie mogę dać sobie wydrzeć. Muszę ją chronić. Tak! Zostanę tu. Jeszcze się nie poddam. Oni będą tworzyć swoje bzdury, a w bzdury te będą wierzyć inni – ale nie ja! Ja się nie zmienię. Ciągle taki sam. Powoli będę tkał gobelin swoich wspomnień. Zaklnę w nim Ogień i Gniew. Szlachetne spojrzenia Młodych z całego świata, którzy walczyli o wolność. Wielkie Serca i Dusze, które miały przenosić góry i P R Z E N O S I Ł Y ! Idee, które podnosiły nas z kolan i pieśni oraz poezję, która uczyła nas chodzić. Zaklnę to wszystko i jeszcze więcej; co tylko pamięć pozwoli mi wydobyć z tamtych dni i uchwycić naprędce postawioną przeze mnie sieć słów.
Przekażę tutaj to wszystko tak dobrze, jak tylko umiem i będę czekał.
Gdy mój pamiętnik znów trafi do Szczura takiego jak ja – wszystko zacznie się od nowa. Na świat znów powrócą te siły. Opór powstanie jeszcze większy oraz silniejszy i odbierze to, co mu się należy!
******
Skoro to wszystko już było, to niby kiedy i jak dokładnie się zaczęło? Nie wiem. Czy to upływający czas, chwilowa słabość czy może ułomna pamięć? Nic z tych rzeczy. Czas jest tutaj najmniej istotny. Wiedz, że mogło się to wydarzyć w każdej chwili naszego życia. Może to opis wydarzeń ubiegłych; sprzed roku, stulecia czy nawet całej ery. Może to raczej coś na kształt proroctwa tego, co dopiero nadejdzie lub nadejść musi. Nieważne. Ty i tak musisz być gotowy. Przynajmniej powinieneś być. Jak mam na imię i kim jestem (a może raczej kim byłem)? To też bez większego znaczenia. Nie to, że się boję czy wstydzę. Serio, wiedz, że nie mam czego. Rzecz w tym, że przez lata pełniłem już wiele ról. Byłem już jedynie chłopcem wałęsającym się bez celu po ulicach miasta. Dziewczyną, która nie mogła odnaleźć swojego miejsca w świecie. Twoim bratem i siostrą. Członkiem Twojej rodziny lub ekspedientem w sklepie, któremu nawet nie powiedziałeś zwykłego „dzień dobry”. Byłem może i nawet (lub jestem też teraz) Tobą samym, mój czytelniku. Jeszcze zanim się o tym przekonałeś i dowiedziałeś o moim istnieniu. Chcesz mnie poznać? Zgromadź więcej takich jak my, przeczytaj im moje słowa i żyjcie tak, jak my kiedyś żyliśmy, a gwarantuję, że będę tam wtedy razem z Wami.
Czas, przestrzeń i podmiot (a może przedmiot?) tej opowieści też nie ma większego znaczenia. To, co musisz wiedzieć, to to, że byłem wówczas całkowicie zwyczajnym człowiekiem (tak, superbohaterowie nie istnieją). Zwyczajnym młodym człowiekiem rzuconym w wir wydarzeń, których nie mogłem zrozumieć. Rozum na niewiele się tutaj zda. Nie w mojej opowieści. Moją opowieść czyta się jedynie sercem, bo tylko sercem można ją w pełni zrozumieć. To dar od serca dla serca. Wiąże się z tym pewnego rodzaju odpowiedzialność. Jeśli myślisz, że to jednak nie dla Ciebie – to proszę, odłóż mój pamiętnik na swoje miejsce. Szanujmy swój czas.
********
Jeszcze jedno (żeby nie było potem żadnych wątpliwości): konkretne miejsce i okoliczności też są mniej istotne. Grunt, abyś zrozumiał, że to, o czym będę tutaj pisał, mogło i wciąż może wydarzyć się w każdym zakątku naszego globu. Ważniejszy jest przekaz. To, do czego on obliguje. Przekaz, który musi przełożyć się na rzeczywistość.
********
– No, chodź już! – zniecierpliwionym głosem powiedziała jakaś kobieta, szarpiąc niezbyt słuchające dziecko za rękę.
Jakbyś spojrzał na tę sytuację z góry, zobaczyłbyś coś w stylu obrazu z filmów opowiadających o jakiejś ostatecznej apokalipsie. W świetle reflektorów rozciągało się coś na kształt wojskowej bazy, chronionej przez wieże strażnicze i zastępy wojska. Do głównej i zarazem jedynej bramy ciągnęła się długa kolejka złożona z różnych ludzi; brudnych, odrapanych, znerwicowanych – chcących za wszelką cenę dostać się do środka. Kręta kolejka ginęła w prowizorycznym obozowisku, złożonym z naprędce postawionych namiotów, wychodków i koksowników ustawionych tam przez służby bezpieczeństwa. Cóż za miłosierdzie! Gdzie jesteśmy? Po tym, jak na świat z hukiem zwaliła się kolejna już dziejowa fala destabilizacji, a tak misternie tkany przez lata porządek zaczął pruć się na naszych oczach, okazało się, że bezpieczeństwo, wolność i dobrobyt owszem przetrwa, lecz jedynie dla wybranych. Elita gospodarcza; oligarchia, politycy i władcy szklanych wieżowców sięgających do gwiazd, stworzyła nowy świat tylko dla siebie. Może to jednak nie do końca trafne określenie, bo to przecież też nie tak, że nagle w jakiś magiczny sposób wyrzucili z niego wszystkich innych, lecz w istocie przewidzieli dla nich konkretną rolę, znacznie uwłaczającą dla człowieczeństwa większości z nich. Zabrali im godność, wolność oraz duszę i to w zamian za co?
Tak naprawdę za nic. Część może o tym nawet wiedziała, część fakt ten dostrzegła, jak już było za późno, a reszta? Do reszty należeli ci, którzy i tak mieli gdzieś wszystko, co ich dotyczy, więc dlaczego mieliby się przejmować czymkolwiek akurat teraz. Tak czy siak: przez bramę chcieli przejść wszyscy. Niezależnie od tego, co sobie na ten temat myśleli. Dzień w dzień; od samego rana stawali do kolejki i liczyli, że to akurat oni, w tym danym momencie, okażą się na tyle godni, by wejść do środka. Byli tam wtedy też moi rodzice. I ja też. Byłem tym dzieckiem ciągniętym za rękę przez zniecierpliwioną kobietę.
********
Wiesz, to nawet trochę zabawne. Bo jakby człowiek miał chwilę czasu na to, żeby się nad tym wszystkim zastanowić i spojrzeć na sprawę z ogólnego poziomu, to można by całkiem trafnie uznać tę sytuację za niezłą alegorię całego mojego życia. Dokąd tylko sięgam teraz pamięcią, zawsze coś przez całe życie mnie ciągnęło, pozbawiając prawa do dokonania wyboru czy zachowania osobistej inicjatywy. To uczucie, które wywarło na mnie na przestrzeni lat największy wpływ, to uczucie nieustającego pośpiechu i stresu. Nie wiem, z czego to tak naprawdę wynikało. Może z tego, że w moim domu nigdy za bardzo nie „tracono” czasu na rozmowy czy wzajemną szczerość. Był tylko bieg. Ciągły bieg. Biegliśmy więc wszyscy po krętych drogach życia, a kurz, jaki przy tym wzbijaliśmy w powietrze, osiadał nam na twarzach, zasychał, tworzył perfekcyjne i nieprzeniknione maski. Nie chcę być w tym miejscu za bardzo surowy dla innych. Być może jedynie chciano nam w ten sposób zapewnić pokrętnie rozumiane bezpieczeństwo. Na próżno.
Każda, nawet najlepsza maska musi w końcu opaść.
Tak sobie teraz myślę: życie w obozie może nie było do końca takie złe. Przy bliższym spojrzeniu nabierało cech życia w całkiem znośnej społeczności, która miała swoje kuchnie, szkoły i sądy, miała zakłady pracy i wystarczająco wiele możliwości, by wyżywić rodzinę, lecz i tak wszyscy traktowali to, co mieli po macoszemu, jak nie swoje, pragnąc jedynie przedostać się na drugą stronę. Nie da się tego ukryć, że wszystkie nasze aktywności były zorganizowane i podporządkowane wokół centralnego punktu w życiu każdego mieszkańca, jakim była wspomniana już wcześniej kolejka do bramy. Kolejka była dla nas nadrzędnym obowiązkiem, a także jedyną drogą wiodącą ku przyszłości. Stali w niej głównie dorośli; dzieci tylko od czasu do czasu, gdy ich rodzice mdleli z bólu i już tego nie wytrzymywali. W kolejce co jakiś czas wybuchały kłótnie. Ludzie zmęczeni oczekiwaniem zaczynali widzieć wroga nie w tych, którzy ich do tego zmusili, lecz w sąsiadach czy czasem nawet w swoich bliskich. Raz na jakiś czas kłótnia przeradzała się w rzeczywistą bijatykę, która powodowała salwy śmiechu u pilnujących nas strażników. Fajnie, nie? Obóz miał nie tylko wyselekcjonować tych, którzy zasłużą na „lepszy świat”. Miał też dostarczyć rozrywki zgromadzonej za murami elicie. Co robiły w tym czasie dzieci?
Różnie – w zależności od tego, jak mocno dbali o nie ich rodzice. Większość starała się, jak mogła, by odciągnąć swoje dzieci od walki w kolejce. Choć uznawano ją za jedyną drogę ku przyszłości, niejako instynktownie starano się odciągnąć ich od tego miejsca. Starano się je trzymać także z daleka od krętych i zapomnianych uliczek obozowiska, gdzie po zmroku wychodziły prostytutki, narkomani i inne ciemne typy. Choć być może z czasem zyskałem więcej zrozumienia dla ich sytuacji, dziś widzę wyraźnie, że byli to ludzie mający w sobie na tyle dużo pogardy i wrodzonego lenistwa, by z życiem nie zrobić niczego konkretnego – tylko po prostu gnić. Odór ich rozpaczy i postępującej degradacji ciążył mi w głowie jeszcze długie lata po tym, jak już wreszcie udało mi się opuścić to miejsce.
Dużo grywałem wtedy w piłkę. Swojego czasu bardzo lubiłem ten sport. Miałem grupę przyjaciół; chłopaków podobnych duchem i charakterem. Uwielbialiśmy się razem wypuszczać daleko poza granice naszego obozowiska, niejednokrotnie przy tym znikając z pola widzenia zarówno pilnujących nas strażników, jak i naszych rodziców – przyprawiając ich w ten sposób o spory ból głowy. Jak dobrze pamiętam: byłem wtedy tak bardzo pełen życia. Chciałem wiedzieć więcej, robić więcej i może przede wszystkim więcej wiedzieć. Więcej od innych – czując zarazem jakoś tak przez skórę, że nie odpowiada mi ta rzeczywistość, w której przyszło mi żyć.
Wiedza. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, jak czasem może stać się ona olbrzymim przekleństwem. Miałem się jednak o tym przekonać już wkrótce, gdy pewnego razu mój dobry przyjaciel w oczekiwaniu na wezwanie nas przez wojskowy megafon zabrał mnie na wycieczkę do niemalże starożytnej (jak na moją małą wówczas głowę) i już na wpół zniszczonej biblioteki.
********
Co? Biblioteka Wam nie pasuje? Zbyt banalne? No cóż – musiałem znaleźć dobry sposób na to, by pokazać Wam tutaj tę przemianę, jaka wtedy we mnie zaszła. Pomyślałem więc, że biblioteka będzie idealnie pasować.
Było to miejsce tak niezwykłe, że swoim zapachem, wystrojem i mistycznym charakterem w pełni odpowiadało temu, co gdzieś tam kryło się na dnie mojego serca, zapuszczając korzenie w moim organizmie już niemalże od czasów niemowlęcych. Kiedy z trudem otworzyliśmy zardzewiałe wrota, moim oczom ukazała się sala tak ogromna, że nie sposób już było mi dojrzeć wtedy jej przeciwległej ściany. Ta przestrzeń, a raczej wrażenie, jakie robiła na moim młodym umyśle, była tak niezwykła, że wraz z każdym kolejnym krokiem wzmacniała we mnie ogromne poczucie strachu pomieszanego z narastająca ekscytacją. Dziś nie wiem, czy wyglądało to tak naprawdę, czy ubarwiała ją jedynie moja dziecięca wyobraźnia, ale miejsce to przypominało mi bardziej coś na kształt starego skarbca z wieczornych opowieści mojego ojca, który kryje arcydzieła ubiegłych epok tak bardzo różnych od tego, z czym musiałem na co dzień stykać się w kolejce. Już w zasadzie po chwili zrozumiałem, że mógłbym stamtąd nigdy nie wychodzić.
Mój przyjaciel spojrzał na mnie wtedy z radosnym uśmiechem i powiedział:
– Wyglądasz jak zaczarowany!
– Nie śmiej się ze mnie!-odpowiedziałem.
– Nie śmieję się z Ciebie. W żadnym wypadku! Za każdym razem, kiedy przyprowadzam tu inną osobę, robi mi się tak niezwykle ciepło na sercu, jak widzę, gdy mają to niezwykłe szczęście doznać tego, czego ja mam obowiązek tutaj pilnować.
Pilnować? W głowie dziecka wyraz ten nie mógł wybrzmieć zbyt donośnie, a z pewnością nie zwróciłem na niego wówczas takiej uwagi, jaką zwróciłbym na takie sformułowanie teraz.
– Chodź za mną – powiedział do mnie, a ja jak zaczarowany udałem się we wskazanym przez niego kierunku. Po krótkiej chwili, w ciągu której kluczyliśmy starymi korytarzami, dotarliśmy do małej komnaty, gdzie stał dębowy stół z lampą i tylko jednym krzesłem.
– Usiądź. Mam dla Ciebie wiele ciekawych ksiąg – zwrócił się do mnie mój przyjaciel, kładąc przede mną ogromny stos książek, bardzo różnych. Zniszczonych i całkiem nowych, oprawionych w skórę i połyskujący szkarłat. Z wieloma starożytnymi pieczęciami. Czy oto właśnie znalazłem się w raju?
– Jeju, dzięki! Ale przecież nie zdążę ich wszystkich przeczytać, a w Obozie nie pozwolą mi ich zatrzymać. To książki z Dawnych Dni! Nie mamy wystarczająco dużo czasu na wszystkie!
– Czytaj, czytaj… Czas, mój drogi przyjacielu, będzie tutaj najmniejszą przeszkodą – powiedział powoli, tak jakby dokładnie mierzył wagę każdego słowa, które wychodziło z jego ust. Odszedł.
Zacząłem czytać i rzeczywiście miał rację. Nie sprawiało mi to żadnej trudności, ani szczególnie mnie też nie męczyło. Zawieszona obok mnie klepsydra raz po raz przekręcała się, a ja dzielnie walczyłem z kolejnymi stronami, czując narastającą radość, a także pewnego rodzaju błogość. Czytałem o dawnych rycerzach i ich zasadach. O starych obyczajach, które wyjaśniały, jak traktować dane słowo, jak odnosić się do rodziców czy po prostu do starszych od siebie. Pochłaniałem książki o miłości, która trwała dużej niż śmierć, o uczuciach tak czystych i wielkich, że budziły nie tylko złość u ludzi miernych, lecz przede wszystkim szaloną zazdrość. Poznałem historie o bitwach i walkach, które na przestrzeni wieków ukształtowały wielkich mężów, tworząc podwaliny pod kolejno następujące po sobie epoki. Czytałem o tym wszystkim i co najważniejsze, rozumiałem! Czułem. Z każdą kolejno przerzucaną kartką czułem coraz mocniej. Z minuty na minutę z mojego serca spadały kolejne zasłony, a ja zacząłem docierać do Prawdy.
W końcu stałem się tym, kim miałem być.
********
– Nie odchodźteraz nigdzie! Zaraz uda nam się przejść na drugą stronę! Jeszcze te dwie, cztery,pięć… -mama ściskała mnie mocno za rękę, próbując z przejęciem doliczyć się, ile jeszcze rodzin czeka przed nami w kolejce. Pamiętam dokładnie wyraz jej szmaragdowych oczu z tamtej chwili i choć wtedy nie rozumiałem, za czym tak właściwie goni i na co czeka, to dziś wspominam go czasem w trudnych chwilach z niemałym sentymentem.
– Jeszczetylko dziesięć rodzin! Synu, już niedługo!- była naprawdę szczęśliwa. To samo tyczyło się taty, choć oczywiście próbował tego nie pokazywać. Niezbyt mu się to udawało. Jego starania dodawały mu wtedy raczej więcej komizmu niż powagi, lecz to właśnie taki obraz ich zachowałem w swoim sercu.
Stałem tam. U progu lepszego świata i świetlanej przyszłości dla mnie i moich rodziców. Byłem tym zwykłym dzieckiem, którego nie mogła utrzymać w miejscu jakaś kobieta. Jednak nie byłem już taki sam. Stałem się kompletnie odmieniony. Zaczynałem rozpoznawać właściwe kolory. Barwę włosów pięknej dziewczyny stojącej przede mną. Śpiew ptaków, którego wcześniej, do tamtej chwili, nigdy tam nie słyszałem. Lekki wiatr, który muskał mnie po krótko ostrzyżonej głowie. Czułem. Wreszcie czułem prawdę i to na własnej skórze! Każda kolejna minuta zaczynała otwierać mój umysł, który już powoli zaczął rozumieć, że może Obóz nie był taki do końca zły, że tkwiło za nim piękne życie, do którego wcale nie musiałem stać w kolejce. To był cudowny przełom, lecz w tamtej chwili zupełnie daremny; kolejka rządzi się swoimi prawami i pierwsze z nich mówi o tym, że nie można z niej wyjść.
Posuwaliśmy się więc tak do przodu w kompletnej ciszy, czekając na to, co miało nas zaraz spotkać. Jeszcze tylko ten jeden krok, no i ewentualnie parę następnych, i w końcu nam się uda. Ostatnia rodzina, niezwykle podekscytowana i ta dziewczyna z pięknymi włosami. Już przeszli na drugą stronę. Teraz my! Stanęliśmy naprzeciwko bramy, kierując twarze do specjalnych czytników, w jakie była ona wyposażona. Stało przed nami dwóch strażników w specjalnych metalowych uniformach i czarnych błyszczących kaskach. Rozległ się dźwięk alarmu.
– Tylko ten mały!- kategorycznym głosem powiedział żołnierz, wskazując ręką na mnie. Co to niby ma znaczyć, że co? Tylko ja przejdę? A co z moimi rodzicami? Gdy tylko załapałem, o co chodzi, strach ścisnął moje trzewia tak mocno, że nie byłem w stanie wydusić z siebie choćby jednego słowa.
– Nie! Nie pozwolę na…! -próbował zaprotestować także mój ojciec, jednak jego krzyk uciszyło stanowcze uderzenie kolbą w brzuch. System nie znosi sprzeciwu, a krzyk… Krzyk co najwyżej go drażni.
Strażnicy odprowadzili moich rodziców w niewiadomym kierunku, a ja wtedy zrozumiałem, że oni może faktycznie przyjmą Cię w końcu do swojego świata, ale tylko pod warunkiem, że wcześniej odbiorą Ci wszystko, co miało dla Ciebie jeszcze jakiekolwiek znaczenie.
********
Wrzucono mnie do małego pomieszczenia bez okien i podłogi. Siedziałem skulony, trzęsąc się z zimna i przede wszystkim próbując zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło. Zagubienie? Bo niby jak mam przeżyć bez swoich rodziców?! I gdzie? Przeszedłem przez bramę, zrobiłem zaledwie parę kroków, a czułem się wtedy, jakbym trafił kompletnie do innego świata. Może faktycznie tak było? Mogłem siedzieć jak dziecko z zamkniętymi oczami i wmówić sobie, że to wszystko się nie wydarzyło. Czułem jednak, że byłoby to niegodne tego, co miałem szczęście zobaczyć w Bibliotece. Otworzyłem oczy i zacisnąłem usta, by nie krzyknąć głośno ze strachu. Nie trwało to jednak długo. Decyzja o otwarciu oczy zdawała się być pewnego rodzaju punktem zwrotnym, który zdecydował o kompletnie innym zakończeniu (a może rozpoczęciu?) tej historii. Zaszczękał zamek, usłyszałem odgłos przekręcającego się klucza, drzwi się otworzyły, a do środka wpadła fala oślepiającego mnie światła dnia:
– Podjąłeś słuszną decyzję!
– Ja? Decyzję?
– Twoi rodzice żyją. Zajmiemy się nimi i już nigdy nie spotka ich nic złego. Jest tylko jeden warunek: dołącz do nas. Ich bezpieczeństwo za twoją rezygnacje ze starego życia. Zgoda?
Ile z takiej rozmowy może tak naprawdę rozumieć dziecko i jaką może podjąć decyzję, gdy jedyne, co rozumie, to to, że nie ma wyjścia?
– Zgoda- odparłem.
Tak właśnie odnalazł mnie Opór.
********
Gdy nazwano mnie szczurem, na początku czułem strach i wstyd. Nosiłem głowę nisko i bałem się rozmawiać ze „zwykłymi ludźmi”. Sądziłem, że skoro ktoś mnie wytyka palcami, to znaczy, że ma rację. Sądziłem, że w ten sposób „cywilizowany świat” pokazuje mi moje miejsce w szeregu. Wtedy właśnie zrozumiałem, że gdy chciano nas upokorzyć – to odebrano nam nasze prawdziwe imiona. W ten sposób mieli nadzieję, że sprowadzą nas do kanałów i nigdy nie będą mieli z nami więcej problemów.
Nie załapali, że dali nam w ten sposób do ręki niezwykle potężną broń.
Tak właśnie zaczęła się ta historia.