Dawid Kaczmarek: Z Pamiętnika Szczura. Rewolucja #1
Panowie, chyba mamy problem, co?
Znajdowaliśmy się w sali na samym szczycie budynku. Najwyższego wieżowca w całym mieście, który za dnia wyróżniał się błyszczącymi jak diament ścianami. Teraz jednak nie sposób było tego zauważyć; obrady prowadzono w pośpiechu, późno w nocy, z dala od wścibskich oczu mediów czy postronnych gapiów. W tajnym, ukrytym za wzmocnionymi drzwiami pokoju debatował rząd. Choć może nie jest to do końca dobre określenie. Dlaczego? Prócz polityków w tym miejscu znaleźli się także przedstawiciele wojska i służb specjalnych, oraz paru prezesów usytuowanych nieopodal korporacji. Korporacje? Tak, szefowie firm z listy setki najbogatszych burżujów w kraju mieli w tym systemie z powodu tytułu, bogactwa i wpływów zagwarantowany udział we władzy. W końcu kapitał i politykę w tym świecie cechował nierozerwalny związek, który na przestrzeni lat został uregulowany na gruncie wspólnych zasług w gnębieniu zwykłego człowieka. Atmosfera była nerwowa i trudno było im się tak naprawdę dziwić; miano przedstawić i przedyskutować raport o stanie państwa. Nie był on zbyt optymistyczny:
–Pierwszy głos powinien zabrać minister skarbu – ten głos należał do premiera. Postać bardzo tragiczna. I jak to z takimi bywa: była dodatkowo pozbawiona większego znaczenia w tej historii.
–Sytuacja jest dobra. ale już niedługo. Dostajemy raporty o zbliżającej się recesji. Zastój w międzynarodowym handlu i przemyśle doprowadzi do poważnego kryzysu w naszej gospodarce. Kij z biedotą: to w końcu nigdy nas nie interesowało, ale problem leży gdzie indziej. To co się wydarzy, może naruszyć nasz uświęcony związek z przedstawicielami kapitału –to mówiąc mrugnął okiem w kierunku siedzących przy stole prezesów firm. On sam miał na sobie stary czarny surdut i lekko błyszczący melonik, co dawało mu iście karykaturalny obraz wyjęty jakby żywcem z dawnych propagandówek, przedstawiających grubych burżujów żyjących na plecach biednych robotników.
– Dobrze, że pan o tym wspomina – mężczyzna, który bez przedstawiania się zabrał głos, był jednym z młodszych przy tym stole, posiadał nieskazitelny uśmiech i nienaganną fryzurę. – Myślę, że mogę odpowiedzieć na to w imieniu innych obecnych tutaj przedstawicieli biznesu i zapewnić państwa, że spróbujemy wszelkimi dostępnymi nam środkami złagodzić skutki przewidywanego tąpnięcia…
– Świetnie! – wszedł mu w słowo premier, który dziwnym trafem wyglądał jakby chciał jak najszybciej się stamtąd urwać i znaleźć w kompletnie innym miejscu. – Co w takim razie z bezpieczeństwem?
– Ekhem… ekhem – odchrząknął mężczyzna siedzący całkowicie w cieniu. – Jako przedstawiciel służby bezpieczeństwa chciałem powiedzieć, że odnotowaliśmy znaczny wzrost aktywności demokratycznej opozycji z Ruchu Na Rzecz Lepszego Jutra. To naszym zdaniem powinno wszystkich tutaj zgromadzonych poważnie zastanowić…
–Opozycja! Phi! Też mi coś. Psują tylko interesy –powiedział minister skarbu.
–Jeszcze opozycji mi tu brakowało! –jęknął premier ocierając pot z pucołowatej twarzy.
–Co na temat ludzi z tego ruchu uważa wojsko? Czy powinniśmy się ich bać? Panie Generale? –zapytał jeden z przedstawicieli świata biznesu, wędrując wzrokiem do jakby lekko nieobecnego duchem na tym spotkaniu Generała.
–Opozycja nie stanowi problemu –powiedział po raz pierwszy na tym spotkaniu Generał. Powiedział to głosem, który nie znosi sprzeciwu. Toteż nikt nawet nie pomyślał o tym by zgłosić zdanie przeciwne. Miało to szczególne znaczenie.
–A co z tymi no… jak ich tam nazywają? Szczury? Co z nimi? Moi pracownicy nie nadążają zrywać plakatów nawołujących do wstępowania w ich szeregi. To się robi naprawdę popularne! – powiedział jeden z biznesmenów, który jeszcze jak dotąd nie zabierał głosu na tym spotkaniu.
– Terroryści! –jęknął premier
–Wspieranie antyrządowych manifestacji, napady na posterunki policji, organizowanie ucieczek z więzienia, do tego jeszcze sprawa z tym chłopakiem, którego tak potraktowano w więzieniu. Robią z niego męczennika. To potencjalnie niebezpieczne –podsumował człowiek służb. Dość zwięźle jak to miał w zwyczaju robić.
Stwierdzenie to najpierw zawisło wysoko nad salą, a potem opadło przyczyniając się do kłótni wszystkich ze wszystkimi. Biznes chciał gwarancji ochrony swoich interesów przed Szczurami, minister skarbu obawiał się jedynie tego jak ich działalność wpłynie na stabilność gospodarki, służby chciały zlikwidować przywódców, a premier? Premier chciał jedynie spokoju.
Generał obserwował tą sytuację z lekkim niesmakiem. Z pewnością nie przywykł do gwaru rządowych przepychanek. W armii wszystko było poukładane i takie jakie on chciał. Tutaj też tak będzie musiało być. Wyprostował się, uderzył pięścią w stół i powiedział:
– Dość! Do jasnej cholery dość! Szczurów biorę na siebie– powiedział pewnie.
I nagle po raz kolejny nikt nie śmiał się sprzeciwić. Cisza jaka zapadła każdemu w magiczny sposób uzmysłowiła, że skoro Generał wypowiada się o tym w taki sposób to znaczy, że musiał mieć już gotowy plan.
********
Chcemy chleba!
Od samej góry, na jednej z głównych ulic miasta ciągnął się pochód, który blokował ruch i głośno hałasował. Z dalszej perspektywy wyglądał raczej na niezbyt uregulowany. Nie było tam żadnej służby porządkowej, nie było widać konkretnych zasad lub norm. Ludzie, którzy na samym przodzie trzymali baner z wielkim napisem: Ruch Na Rzecz Lepszego Jutra wyglądali tak jakby pierwszy raz w życiu organizowali jakąkolwiek demonstracje. Byli jacyś tacy dziwni. Z jednej strony podekscytowani, a z drugiej przestraszeni. Każdy krok, który zwykłemu człowiekowi wydawałby się zupełnie normalny i pozbawiony znaczenia, oni traktowali niemalże tak jakby wkraczali w jakieś święte misterium.
Ruch maszerował gromadząc w swoich szeregach całkowicie różnych ludzi. Nie mieli oni ze sobą zbyt wiele wspólnego. Byli z różnych klas społecznych, zajmowali się różnymi rzeczami i różne rzeczy ich denerwowały. Ot zwyczajna zbieranina. Motłoch, który co prawda szedł w jednym i w gruncie rzeczy właściwym kierunku, lecz kto go tak naprawdę w tamtym momencie wyznaczał? Kto tak właściwie skrywał się za szyldem Ruchu Na Rzecz Lepszego Jutra?
Tłum głośno maszerował skandując hasła, których tak naprawdę nie rozumiał.
Albo może i rozumiał. Tylko czy w tym przypadku to w ogóle mogło mieć jakieś znaczenie?
Ludzie szli pełni zapału. Posuwali się naprzód miarowym krokiem, krzycząc o państwie policyjnym i będąc zarazem ochranianym przez kordony rządowej policji. Sprzeciwiali się państwu, lecz tylko do pewnego momentu, zostawiając sobie niezbędny margines bezpieczeństwa.
To im w zupełności wystarczało.
Gdy dotarli do pomnika przedstawiającego generała, który w dawnych czasach zasłynął z walki za Ojczyznę; pochód się zatrzymał i ustawił wokoło niego. Widocznie nadszedł czas na przemówienie.
Na pośpiesznie przygotowany podest wyszedł lekko otyły, starszy pan; nikomu nieznany ani z imienia czy nazwiska, lecz może przede wszystkim nikomu nie były znane jego dokonania w opozycji wobec państwa. Teraz jednak przemawiał jak przywódca prawdziwie ludowej krucjaty. Samozwańczy przywódca- co z pewnością należało tutaj dodać.
– Domagamy się ustąpienia Partii! Chcemy chleba! Cała władza w ręce ludu!
I choć jego przemówienie było znacznie dłuższe to z szacunku dla siebie jako kronikarza tamtych wydarzeń, jak i dla czytelnika zdecydowałem się pominąć wszystkie ozdobniki i zredukować je do minimum. Jak więc widać nie było ono zbyt treściwe. Ale ludziom zgromadzonym tamtego dnia wokół pomnika to po raz kolejności w zupełności wystarczało. Jakich by nie było wówczas zastrzeżeń wobec Ruchu Na Rzecz Lepszego Jutra to z całą pewnością gromadził on rzesze ludzi. Nie sposób było zaprzeczyć jego popularności.
Ludzie ci byli jednak tak głęboko skupieni na sobie, że umykał ich szerszy kontekst całej sytuacji. I nie chodzi tu nawet o policję czy służby. Politykę czy nawet los kraju. Żaden z obecnych na miejscu członków nowo powstałego Ruchu na rzecz Lepszego Jutra nie zauważył, że zorganizowana przez nich manifestacja była obserwowana przez kogoś jeszcze. Kogo prawdopodobnie by się w tamtym momencie zupełnie nie spodziewali.
Na dachu jednego z pobliskich budynków stała ciemna i niewyraźna postać z lornetką w ręce. Zwykły chłopak w kapturze, którego nie rozpoznały by wtedy żadne kamery, ani tym bardziej ludzie. A jednak dało się zobaczyć jego rozczarowanie, gdy ujrzał to w jaki sposób zakończono marsz.
Był Szczurem.
********
Cicho, cicho – to ich lokal!
Kiedyś był to surowy i schowany w podziemiu bar. Jedna z wielu szulerni w mieście, w których tak zwani ludzie z miasta, a także wszyscy inni, którzy mogli mieć coś do ukrycia, załatwiali swoje sprawy i dyskutowali nad prowadzonymi interesami. Ciężko było go znaleźć, a jeszcze ciężej było do niego wejść i nie zostać z niego wyrzuconym. Teraz jednak coś wyraźnie uległo zmianie. Po odbiciu tego chłopaka z więziennego transportu; pewne sprawy, które dotąd bywały ukryte przed szarymi ludźmi, teraz wyszły na światło dzienne.
Bar, który kiedyś był kojarzony przez społeczeństwo ze wszystkim co najgorsze, teraz stał się pewnego rodzaju atrakcją turystyczną. Ludzie zaczęli gorąco rozprawiać o Szczurach. Nie to, że nagle zaczęli jakoś nie wiadomo jak popierać ich postulaty; po prostu zaczęli pragnąć spotkania z czymś co jest tajemnicze i może w pewnym sensie także brudne. Coś o czym wyobrażenie wprowadzało ich w niepokój i burzyło ich uporządkowane życie.
Takich było tam wówczas najwięcej. Byli jednak też tacy, choć nieliczni, którzy co prawda nie rozumieli tego o co walczy ta grupa, jednak z całego serca pragnęli się zaangażować w jej działania. Dlaczego? Do dziś nie potrafię zrozumieć tego fenomenu jaki wtedy nastał. Po prostu w niektórych najwyraźniej tliła się jeszcze jakaś dawna i już raczej niespotykana iskra, która kazała im wymagać od życia czegoś więcej. Stanowczo występować przeciwko nudzie, która zatruwała ludziom serca.
Tak było też w przypadku pewnej grupy młodych chłopaków, najwyżej siedemnastoletnich, którzy od jakiegoś czasu, codziennie po lekcjach przesiadywali w tym miejscu, mając nadzieje wyłapać choć słowo na temat tajemniczych i uwielbianych przez nich Szczurów. Zostawiali swoje dane kontaktowe, nagabywali obsługę lokalu, robili wszystko co mogli, jednak zawsze dostawali jedną i tą samą odpowiedź:
– Chłopaki. Nie wiem kto wam nagadał takich głupot, ale to tylko zwykły bar…
I za każdym razem też, ta sama ciemnowłosa kelnerka obdarzała ich szerokim, tajemniczym uśmiechem. W istocie nie było widać w tym miejscu niczego szczególnego. Jednak tylko dwie osoby tam wówczas obecne, wiedziały o prawdziwej naturze tego miejsca. Wspomniana już wcześniej kelnerka i barman. Wywiązała się wówczas pomiędzy nimi taka rozmowa:
–Ci młodzi przy tamtym stole wyglądają na ludzi o szczerym sercu – powiedziała jednocześnie spoglądając na wspomnianych młodzików
– Rozkazy były nie informować nikogo – odpowiedział spokojnie, lecz stanowczo barman
– To co Szczury nie potrzebują już nowych rekrutów? Aż tak dobrze im się powodzi? – zapytała sceptycznie
– Nie naszą rolą jest pytać.
Ich dwójka nie była pozbawiona w tym miejscu słuszności. Problem jednak był tak naprawdę znacznie głębszy. Cała organizacja Szczurów nie spodziewała się tego jak wielkie konsekwencje pociągnie za sobą awantura z odbiciem tego chłopaka z więzienia.
Przez to na wszystko co się teraz działo, a uwierzcie mi, że działo się bardzo szybko, reagowali z jeszcze większym opóźnieniem.
********
Tak. Musieliśmy go odbić, ale czy ktoś pomyślał o konsekwencjach?
Gdyby ktoś spojrzał wtedy na tą scenę z boku; nie mając pewności co do tego co właśnie obserwuje, stwierdziłby, że to prawdopodobnie jedynie coś w rodzaju koleżeńskiego spotkania przy papierosach, whisky i kartach. Na takie coś właśnie miało to wyglądać.
Jednak było ono czymś więcej. Z resztą jak wszystko w tej opowieści. Pomimo znacznej poprawy sytuacji w kraju ludzie, którzy chcieli na serio zaszkodzić Systemowi wciąż musieli trzymać na baczności. Z resztą o czym tu w ogóle mówimy: tyle lat w konspiracji robiło swoje, a pewne rzeczy po prostu na stałe wchodziły w krew.
Obradowała tutaj część z przywódców Szczurów.
– Ale człowieku. O czym ty w ogóle mówisz? Dostałem całą teczkę z opisem tego, co mu tam robiono. Musieliśmy zareagować –powiedział człowiek, którego nazywano Księciem.
–Ja nie twierdzę, że nie. Tylko, że rzuciliśmy wszystko na jedną kartę. Czy ktoś z nas w ogóle wziął pod uwagę co stanie się po tym? Przygotowaliśmy się na konsekwencje? –zapytał retorycznie Hrabia
–Teraz to już bez znaczenia. Wydałem niezbędne dyspozycje. Trzeba stworzyć punkty werbunkowe, zorganizować ludzi w oddziały i przygotować ich do rozpoczęcia działań- powiedział stanowczym głosem Marszałek. – Zostaliśmy zmuszeni do tego przez okoliczności. Teraz już się nie możemy wycofać.
Odpowiedziały mu smutne, lecz zdecydowane potakiwania. Wszyscy rozumieli co to oznacza.
– Przekażę informacje o naszych ustaleniach Lordom. – Lordowie byli tymi, którzy stali na samej górze Organizacji. Niewielu ich znało. Niewielu w ogóle miało wiedzę na temat ich istnienia. Ale bez wątpienia każdy ruch zależał właśnie od ich zgody. – Tymczasem koniec naszego spotkania. Opuścimy lokal w odstępach 15 minutowych. I pamiętajcie panowie: zachowujmy się tak jak gdyby nigdy nic.
Na tego typu spotkania przychodzili zawsze osobno i osobno też wychodzili. Nie mogli robić niczego podejrzanego. Niczego co w jakikolwiek sposób mogłoby odbiegać od przyjętego powszechnie schematu. Nie zabierali ze sobą nawet ochroniarzy. To co zawsze wydawało się im oczywiste i bez zarzutu zdawało egzamin – dziś miało się okazać przyczyną tragedii i zapoczątkować serię kolejnych, równie niefortunnych wydarzeń.
Marszałek wyszedł jako pierwszy. Pewnie; zresztą jak za każdym razem. Był to już starszy pan, ubrany w staromodny płaszcz i ciężkie paradne buty. Wyszedł z mieszkania spokojnym krokiem i zszedł po schodach. Wpadł na ulicę skąpaną w świetle popołudniowego słońca. Czekało go dzisiaj jeszcze dużo pracy. Listy do dowódców oddziałów. Rozmowa z Lordami. Przedruk rozkazów i wrzucenie ich na serwer. To z całą pewnością będzie ciężka noc. Ale to później: dopóki miał przed sobą drogę, miał dla siebie też trochę czasu. Szedł powoli, miarowo stawiając krok za krokiem, podśpiewując pod nosem strzępy jakichś piosenek z dawnych czasów. Kupił gazetę; jego głównym zadaniem było wiedzieć, nawet jeśli była to jedynie kolejna rządowa gadzinówka. Czerpał ogromną przyjemność z czerpania informacji i stwierdził, że przeczyta ją dopiero w domu przy gorącej herbacie. Złożył ją więc w rulon i włożył pod pachę. Był bardzo z siebie zadowolony.
Mieszkał w starej kamienicy. W dzielnicy miasta, która pomimo tego, że mieściła się całkiem blisko centrum, wciąż w większości zachowywała klimat dawnych dni. Czuł się tu dobrze. Ziemia, na którym zbudowano te domy zdawała dodawać mu sił. Poprawiała mu nastrój.
Wtedy też tak było i być może właśnie to sprawiło, że nie zauważył, że wyjątkowo i inaczej niż zwykle drzwi prowadzące do klatki schodowej jego kamienicy były otwarte. Wspiął się na schody. Minął pierwsze, drugie, aż w końcu znalazł się na trzecim piętrze. Czarne, dębowe drzwi w rogu korytarza. Dotarł do nich, wyciągnął klucze i schylił się by trafić nimi do zamka. Moje oczy. Nie jestem już w najlepszej kondycji…
To myśląc poczuł nagle chłód lufy pistoletu na swoim karku. Nie zdążył zmówić nawet zwykłego Ojcze Nasz.
– Pozdrowienia od generała.
Strzał, który rozległ się zaraz po tym, brutalnie rozerwał ciszę spokojnego sąsiedztwa. Trwało to może minutę lub dwie.
Nikomu jednak nie chciało się sprawdzić co tak naprawdę się wydarzyło.
********
Jeśli tęskniliście za mną lub zastanawialiście się co się ze mną stało to nie…
Nie zapomniałem o Was.
Choć o sytuacjach, które opisałem wyżej dowiedziałem się już grubo po tym jak się wydarzyły, to teraz gdy staram się to wszystko spisać w jedną całość, pomyślałem że będą one dobrym wstępem do opisu nowej rzeczywistości.
Co działo się ze mną?
To trochę skomplikowane. Po spięciu z komendantem, który domagał się mojego wyłączenia z działań operacyjnych i zostania pewnego rodzaju produktem marketingowym Szczurów, powstała dość szczególna i niełatwa do uregulowania sytuacja. Z uwagi na charakter struktury dowodzenia naszej grupy; nie bardzo było wiadomo kto powinien rozsądzić nasz spór. Wobec czego ludzie, którzy mnie popierali zwołali swoich ludzi- i tak dalej i tak dalej i to parę razy. W ten sposób wokół mnie wyrósł całkiem niezły oddział. Były w nim Szczury i walczący dla nas ludzie. Wszyscy wiedzieli o tym, co mnie spotkało w więzieniu i każdy z nich uważał mnie za bohatera. A przynajmniej twierdził, że skoro przeżyłem już coś takiego to na pewno nic już nie jest w stanie mnie złamać.
Jak bardzo mylne mieli wrażenie na temat natury tych spraw!
Zakwaterowaliśmy się na jednym z opuszczonych osiedli, które leżały w starej, zrujnowanej miejscowości poza strefą kontroli rządu. Było tu biednie, brakowało jedzenia i jakichkolwiek wygód- ale przynajmniej żyliśmy razem i to we względnym spokoju. Sytuacja w kraju rzeczywiście zmieniła się przez ten czas kiedy mnie nie było. Ludzie powszechnie byli niezadowoleni. Działała legalna opozycja, a represje jakby zelżały. Jednak my w odróżnieniu od zwykłych zjadaczy chleba wiedzieliśmy, że to wszystko jest jedynie czasowe. Rozwój sytuacji zaskoczył nie tylko nas, lecz także System. Obie strony konfliktu oddzielał więc jedynie kruchy pokój, który prędzej czy później będzie musiał się zakończyć. Ciarki przechodziły mnie jak tylko o tym myślałem: co wkrótce może się wydarzyć.
Dlatego Dominika, która była przy mnie cały czas, starała się ze wszystkich sił odciągać moje myśli od takich rozmyślań. Jednak nawet ona nie zdawała sobie sprawy z tego, że choć ogólnie czułem się dobrze, a moje rany i złamania zostały zaleczone- raz na jakiś czas dostawałem pewnego rodzaju ataków na tle nerwowym, których istnienia jak dotąd nie udało mi się zrozumieć i powstrzymać.
Martwiłem się o nią; czy dobrze się tu czuje i czy na pewno nie żałuje obietnicy jaką mi kiedyś złożyła. Za każdym razem gdy tylko próbowałem poruszyć ten temat, od razu go ucinała i mówiła praktycznie to samo:
– Nie zadręczaj się. Jest dobrze. Mamy dach nad głową i wszędzie są ludzie, którzy gotowi są za Ciebie umrzeć. Jest spokój. To trochę taki nasz miesiąc miodowy. Cieszmy się z tego wszystkiego póki możemy.
Miała racje i za każdym razem dziękowałem za to, że miała w sobie wystarczająco tej szczególnie rozumianej mądrości, która pozwalała znaleźć jej jasne strony w tym ponurym świecie. Miało to już jednak nie potrwać zbyt długo.
********
Wspominałem już o tym, że jedliśmy razem? Na samym początku jak znaleźliśmy to miejsce wytargaliśmy z piwnicy wielkie wojskowe garnki. Gotowaliśmy to co było proste, pożywne i co umieliśmy przygotować. Tak stworzona lista nie mogła być więc zbyt długa. Toteż w większości przypadków nasze posiłki ograniczały się do czegoś, co przynajmniej w teorii powinno nazywać się spaghetti. Nikt jednak nigdy się na to nie uskarżał. Nikt nie domagał zmiany kucharza.
Tego dnia gdy to wszystko się zaczęło też byliśmy razem. Jedliśmy, śmialiśmy się, a w tle radio grało lekkie piosenki z tamtych dni. Było dobrze i przede wszystkim spokojnie. Nastrój ten został zburzony przez przybycie niespodziewanego gościa. Był nim posłaniec od dowództwa:
– Mam wiadomość prosto od dowództwa! – powiedział lekko zziajany
– Wszyscy wyjść z Sali –zarządziłem.
Krzesła zaczęły głośno szurać, a ludzie zgromadzeni w sali jadalnej powoli zaczęli ją opuszczać. Wszyscy. Bez wyjątku. Bez nawet jednego słowa sprzeciwu. Wyjątkiem jak zawsze była Dominika, która przez chwilę spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, ale w mig zrozumiała. Później przyjdzie czas na to, żeby przekazać jej to co mogła wiedzieć.
Gdy było już kompletnie pusto i upewniłem się, że drzwi zostały zamknięte powiedziałem:
– Możesz już mówić.
–Przed paroma godzinami zastrzelono Marszałka. Dowództwo podjęło decyzję o opuszczeniu miasta i przegrupowaniu się w bezpiecznym miejscu –wyrecytował na jednym oddechu.
–Przegrupować się? Czyli co? Zaczyna się? – zapytałem lekko zdenerwowany.
–Tak. Najprawdopodobniej tak. Zanim jednak się tam udacie; macie do wykonania jeszcze jeden rozkaz.
– Dlaczego my?
– W tej chwili wszystkie inne oddziały opuściły już miasto. Mogę zaprowadzić resztę ludzi na umówione miejsce. Macie przygotowany plan ewakuacji?
– Tak. Nawet ćwiczyliśmy go parę razy– odpowiedziałem wciąż myśląc nad czymś- Mam jeszcze jedną prośbę w takim… Zaprowadzisz też Dominikę? Zajmiesz się nią?
– Tak. O tej dziewczynie opowiada się wśród ludzi legendy. Będę zaszczycony!
– W takim razie dziękuje. Proszę jej to przekazać! Do zobaczenia!
– Do zobaczenia!
Gdy wyszedł do sali wróciły Szczury. Choć pewnie mieli wtedy dużo pytań o wszystko; żaden z nich nie odezwał się ani słowem. Po tych wszystkich latach wydaje mi się, że między sobą doszliśmy do niezwykłego poziomu zrozumienia. Zrozumienia bez słów.
– Chłopaki, to wyjątkowa sytuacja. Prawdopodobnie na naszych oczach rozpoczyna się coś, do czego przygotowywaliśmy się całe życie. To dla Was –powiedziałem wskazując na całkiem spore zawiniątko leżące na stole. Jeden ze Szczurów szarpnął za materiał, a ten odsłonił dokładnie osiem, krótkich pistoletów. – Nigdy nie korzystaliśmy z takiej broni w terenie, ale każdy z nas ćwiczył się w jej używaniu. Zaczyna się robić poważnie, więc żadnych błędów. Nikogo nie zostawiamy. Każdy z Was ma wybór co zrobić z własnym życiem, ale ja nie dam się wziąć żywcem drugi raz!
Walka aż do zwycięstwa!
********
Rzecz do zrobienia była łatwa, lecz stosunkowo równie łatwo mogła się ona przerodzić w ogromną katastrofę i równie duże konsekwencje dla nas wszystkich. Wraz z zabójstwem Marszałka- Organizacja od razu puściła w ruch procedury związane ze zmianą certyfikatów bezpieczeństwa, punktów zbornych i lokali kontaktowych. Jednak dowódcy mieli wątpliwości czy w jego mieszkaniu nie pozostały żadne ważne dokumenty. Te nawet jeśli okazałyby się zupełnie nieaktualne- mogły stanowić dla nas wszystkich poważne zagrożenie, na które nie można było sobie w tamtym momencie pozwolić. Dlatego należało je zniszczyć.
To był wyścig. Nie mieliśmy żadnych konkretnych informacji czy rozpoznania. Nie wiedzieliśmy czy wiadomość o śmierci dotarła już do policji i czy zainteresowała kogoś wyżej. Tak samo nie sposób było wówczas rozstrzygnąć czy kogoś będzie interesować na tym etapie zawartość jego mieszkania. Powinniśmy być przygotowani na walkę czy nie? Byliśmy lekko poddenerwowani; jeśli się coś wydarzy będzie to pierwsze starcie w nowej rzeczywistości. Moja zemsta za więzienie.
Pojechaliśmy tam dwoma samochodami. Były to dwa stare i czarne bmw, które wiernie służyły nam już od paru dobrych lat. Zostawiliśmy włączone auta wraz z kierowcami gotowymi do startu parę przecznic od kamienicy. Reszta poszła ze mną. Gdy dochodziliśmy do kamienicy jeden z moich ludzi mnie zapytał:
– Szefie? Może poczekasz na zewnątrz? My się wszystkim zajmiemy. To na wszelki wypadek…
– Wykluczone – powiedziałem stanowczo. – Co byłby ze mnie za lider gdybym nie stanął z moimi ludźmi w pierwszym szeregu? –dodałem jeszcze z uśmiechem – Trzech zostaje tutaj i osłania odwrót, dwóch wchodzi na górę ze mną. Gdy usłyszmy sygnał ruszymy do działania. To trzecie piętro więc dwie minuty i powinno być już po wszystkim. Wychodzimy przez piwnicę, wracamy do aut i podjeżdżamy po Was. Będzie dobrze.
Krok pierwszy: odwrócenie uwagi. Służby eksmitowały z kamienicy innych mieszkańców, tak by nie przeszkadzali oni w prowadzonych czynnościach. Wejście do niej było jeszcze stosunkowo łatwo dostępne, jednak jak przewidywaliśmy problemy miały zacząć się na wyższych poziomach. Dlatego musieliśmy wywabić ich na zewnątrz. Tak by dali nam w ten sposób tak bardzo potrzebny czas. Na samym początku zajęliśmy pozycje pomiędzy drzwiami wejściowymi, a tymi do piwnicy. Ćwiczyliśmy takie sytuacje. Rozpocząłem odliczanie:
– Raz.
Pomyślałem, że to chyba będzie najszybszy bieg po schodach jaki kiedykolwiek spotkał mnie w życiu
– Dwa.
Uwierzcie lub nie, ale akurat w takim momencie przez głowę przeleciało mi pytanie czy aby na pewno się do tego wszystkiego nadaje
– TRZY! –w tym samym momencie, gdy skończyłem odliczanie podwórzem wstrząsnął jeden wielki wybuch. Część ze stojących tam radiowozów właśnie wyleciała w powietrze. W chwili gdy zeszliśmy do piwnicy, zgodnie z przewidywaniami usłyszeliśmy tupot dziesiątek nóg policjantów, którzy badali miejsce popełnionej zbrodni. Gdy korytarz się już całkowicie opróżnił- jeden ze Szczurów zamknął drzwi wewnętrzne na zamek, a my we dwójkę pobiegliśmy do góry.
Skakaliśmy po dwa, trzy stopnie. Ciało Marszałka leżało na wycieraczce, a drzwi wyglądały na nienaruszone. Najwidoczniej nie zdążyli jeszcze zając się tym co było w środku. Dosłownie w sekundzie schyliłem się i zamknąłem mu oczy.
– Wieczny odpoczynek… – to mówiąc zdjąłem mu także z palca jego złotą obrączkę. W tamtej chwili pomyślałem sobie, że tak właśnie należało uczynić. Być może uda mi się jeszcze odnaleźć jego rodzinę, która pewnie by chciała mieć coś co by im zostało po osobie zmarłego.
– Wyważ drzwi!
Nie stawiały długo oporu. Rozejrzeliśmy się tylko przelotnie po mieszkaniu i od razu przystąpiliśmy do działania. Odkręciliśmy gaz w kuchence i w piecyku oraz podłożyliśmy tam małe ładunki wybuchowe z czasowym zapalnikiem.
– Nie więcej niż minuta – powiedziałem i wyjąłem na wszelki wypadek odbezpieczoną broń
– Gotowe!
Rozpoczęło się odliczanie.
Zbiegliśmy na dół. Zdążyliśmy zejść do piwnic, gdy usłyszeliśmy powracających policjantów. Ledwie udało nam się przejść przecznicę od kamienicy, a usłyszeliśmy huk znacznie większy od tego co doświadczyliśmy poprzednio. Wybiegliśmy na ulicę, dobrze wpisując się w panikę jaka ogarnęła innych przechodniów. Zgarnęły nas nasze auta i po najwyżej minucie dołączyła do nas reszta, która ubezpieczała podwórze. Zrobiliśmy tam istne piekło. Akcja choć niezbyt dokładnie zaplanowana udałaby się praktycznie w stu procentach. Gdyby nie jedno z pozoru mało istotne wydarzenie.
Gdy wyjeżdżaliśmy z alei przyległej do kamienicy, na światłach zrównaliśmy się z wojskowymi samochodami. Dałbym przysiąść, że wśród siedzących w środku żołnierzy rozpoznałem sylwetkę poznanego w więzieniu Generała. Nie był naszym spotkaniem zbyt zaszokowany; wręcz przeciwnie szeroko się uśmiechał i kiwał z zadowoleniem głową…
********
Do umówionego wcześniej miejsca koncentracji oddziałów z naszego miasta jechaliśmy jakiś kawałek. Według opisu miało być to miejsce położone daleko poza strefą kontroli oddziałów rządowych, na południu kraju, ukryte wśród gór i gęstego lasu. I tak było w rzeczywistości. Dopiero gdy za szybą samochodu nie pojawiało się już nic innego prócz leżących odłogiem pól, pojedynczych domków i dzikich wysypisk śmieci, kierowca powiedział:
– Zbliżamy się do celu
Cel. Choć nie miałem tak naprawdę żadnego pojęcia co do tego czym miało być miejsce do którego zmierzaliśmy, to już w czasie końcowych kilometrów naszej jazdy poczułem coś dziwnego. Był to znak pewnego rodzaju fenomenu, którego istotę odkryłem dopiero znacznie później. Ziemia na której mieliśmy się spotkać pulsowała niespotykaną dla mnie wcześniej energią. Było w niej coś świeżego, coś co sprawiało, że nie tylko mi chciało się zacząć żyć na całego.
Na miejsce dotarliśmy około północy. Zatrzymaliśmy nasze samochody pod szlabanem, którego pilnowało na oko sześciu bojowników, stojących blisko włączonych samochodów. Poświecili latarkami w szyby, zgodnie zasalutowali i wpuścili nas do środka. Była tam jeszcze dość krótka dróżka, która prowadziła na parking pod dużym, starym i miejscami rozpadającym się domem.
– Umm? Czy to jest ta nasza wielka siedziba? Nie wygląda zbyt okazale… –zapytał niepewnie jeden z moich ludzi.
– Nie wiem. Nigdy wcześniej tu nie byłem – odpowiedziałem.
– Poczekaj aż zobaczysz go w świetle dnia… Nie wszystko jest takie na jakie wygląda – powiedział opierający się o ścianę starzec, który praktycznie zlewał się z nią. Zanim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć odezwał się po raz kolejny. – Chodźcie! Czekają na Was – powiedział i wskazał ręką drogę wiodącą na około zabudowania.
Poszliśmy nią i wraz z chwilą, gdy minęliśmy przeciwległą ścianę budynku, naszym oczom ukazało się coś kompletnie niespodziewanego. Dom krył za sobą olbrzymią połać ziemi, która teraz była pokryta gęsto rozstawionymi wokół palących się ognisk namiotami. Wtedy powiedziałbym, że była ich spokojnie setka. Nad wszystkim górował majestatyczny akwedukt:
–To świadectwo starych czasów. To ziemia naszych przodków. To miejsce schronienia. Bronią nas tutaj ich Duchy, rytm życia wyznaczają ich prawa. Witajcie w Domostwie!
Byłem pod olbrzymim wrażeniem tego miejsca, choć jednocześnie czułem, że to jeszcze nie koniec niespodzianek na ten dzień. Gdy tak myślałem z jego wnętrza wybiegła Dominika i rzuciła mi się na szyję:
– Wróciłeś! – powiedziała uradowana
– Przecież obiecałem –odpowiedziałem z ogromnym uśmiechem i od razu dodałem. – To niezwykłe miejsce… jak ci się tu podoba?
– Domostwo ma wiele tajemnic i nie jest tym na co wygląda. Może odkryjemy je razem?
– Byłoby wspaniale! Jednak może nie teraz? Przydałoby się chwilę odpocząć. Wiesz, gdzie jest nasz namiot? Trudno się tu rozeznać po ciemku w tym wszystkim…
– Dla nas przewidziano oddzielną sypialnie – powiedziała powoli z uśmiechem – a chłopaków zaraz zaprowadzą na miejscu inni żołnierze.
Mówiąc to chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do budynku. Wspięliśmy się na dość kręte i wysokie schody.
– To nasze drzwi i nasz herb.
Przedstawiał on dwa małe sztylety, skrzyżowane ze sobą na czerwonym tle.
********
Ten dzień w istocie miał jeszcze swój dalszy ciąg. Gdy się rozpakowaliśmy i chwilę odpoczęliśmy; w całym domostwie donośnie zabrzmiał wielki, mosiężny dzwon. Na dwór wystawiono stoły, a na nie niżsi stopniem wnieśli przekąski i wino. Wino? Tak. Mogliśmy sobie jeszcze wówczas na nie z czystym sumieniem pozwolić. Poza tym wino piją Ci, którzy pragną żyć wiecznie, a wierz mi mój drogi Czytelniku, że tego wieczora, przed tymi wszystkimi strasznymi wydarzeniami jakie miały nadejść, niczego bardziej nie pragnęliśmy.
Jedliśmy więc i piliśmy. Głośno się śmialiśmy, siedząc razem blisko siebie przy blasku rozpalonych ognisk. Jedni w tym czasie opowiadali stare historie o dawnych czasach chwały naszych ludzi, inni śpiewali ballady o rewolucji i pieśni o ludziach z pięknymi duszami. Co w tamtym momencie robiłem ja? Przysłuchiwałem się temu wszystkiemu z zapartym tchem, starałem się chłonąć na zaś, jak najwięcej z tego co do mnie wtedy dochodziło. Siedziałem wśród swoich ludzi, była też Dominika, która od mojego powrotu starała się nie odstępować mnie na krok. Wszystko tak jak powinno być? W pewnej chwili zapytała:
– Zapalisz? –mówiąc to uśmiechnęła się w tak wyjątkowy sposób, że nie sposób było jej odmówić.
– Czemu by nie?
No właśnie: czemu by nie? Wziąłem papierosa i niespiesznie zacząłem go palić. Było mi dobrze. O tak! Zdecydowanie. Uśmiechnąłem się szeroko i odchyliłem głowę do góry. Próbowałem puszczać kółka z dymu lecz bezskutecznie. Zacząłem się śmiać sam z siebie. To chyba zdrowy objaw co nie? Rozejrzałem się dookoła; spojrzałem jeszcze raz na Dominikę, moich ludzi i resztę Szczurów i pomyślałem, że być może oto w tak wyjątkowych warunkach właśnie znalazłem prawdziwe szczęście…?
Nie byłem pewien. Przez całe życie prześladowało mnie poczucie wszechogarniającej pustki. Nigdy nie byłem tak naprawdę u siebie. Nie czułem się tak ani w domu jako dziecko, ani też później jako bardziej dorosły człowiek. Nigdy nie spotkałem też kogoś na tyle do mnie podobnego, że mógłbym zwierzać mu się bez żadnych kłopotów. Poświęciłem swoje życie walce. I tak to zdawało mi się ze wszech miar słuszne. Jednak nawet to za każdym razem okazywało się niewystarczające. Drzemał we mnie chyba jakiś wielki potwór, który pożerał we mnie wszelkie ludzkie sprawy i emocje, a nietknięte pozostawał tylko przejmujące uczucie nienasycenia. Czy człowiek, który w taki sposób postrzega rzeczywistość, może być w ogóle szczęśliwy?
Moje rozmyślenia przerwały gromkie brawa i wiwaty zgromadzonych ludzi.
Choć okazało się, że byłem właśnie świadkiem jednej z najbardziej doniosłych chwil w moim życiu, to dziś bez drżenia piszę te słowa. Powiedziano nam wówczas, że oto zaczęła się narodowa rewolucja.
A ja wybrałem w niej właściwą stronę.