Leon Łopata – Piękna Książeczka [Sztuka i Naród]
CZĘŚĆ PIERWSZA – U PODNÓŻY ŻYCIA
NIEWAŻKIE KOMNATY
Wszystkie życiowe historie zaczynają się pozornie od narodzin. My jednak powstajemy już w nieważkich komnatach usypianych przez bicie damskiego serca, należącego do rodzicielki – naszej Mamy… To wtedy sączymy tajemny nektar jestestwa z świątyni życia jakim jest kobieta w błogosławionym stanie. To wtedy nasza dusza zamieszkuje w ciele, które czyni swoim królestwem.
Oh, gdyby tylko świat umiał ująć cud narodzin, w słowach wyrazić jak nieziemskie jest powstanie odrębnego ciała, które w pradawnej miłości strzeżone jest przez łono kobiece! To jednak nadal nic przy cudzie wyhaftowania duszy, czystej jak łza, jak gładki strumień!
Wydając z siebie życie kobieta ma udział w czymś boskim, gdyż jej ciało opuszcza nowa dusza, nowa jaźń, nowe życie! Nie jest to jednak cud sielankowy, gdyż kosztuje wiele… Ból, o którym nieraz opowiadały nam nasze matki jest gorzki, lecz zarazem przepełniony słodyczą – bo wykwitły z niego przecież ich pociechy!
Mama… To imię zawsze przywołuje łzy szczęścia i wzruszenia. Mama, ta jedyna, która nas rozumie, gdyż jesteśmy z nią złączeni węzłem uczuć i krwi. Całe życie jesteśmy z nią złączeni duchową pępowiną, bo to przy niej możemy być w pełni sobą. Gdy tulimy swoje mamy czujemy się jakby w błogim półśnie, w którym znajdowaliśmy się w okresie prenatalnym.
Mało kto pamięta, że w cudzie rozkwitu życia udział ma także ojciec. To on dogląda bezpieczeństwa oblubienicy, troszcząc się o jej dobrostan. Gdyby nie mężowie, żony utraciłyby moralny fundament swego powołania, ten, który podtrzymuje je w znoszeniu bólu i łez. Bez nich nie byłoby kompana w znoju i trudach, który swą dobrocią podmienia szczęście ze smutkiem.
Mężowie także cierpią, widząc ból na ukochanych twarzach cierpią dwukrotnie… Wszystko jednak ma słodkie następstwo – spowicie nowego życia. Radosna zjawa szczęścia rozpogadza serca zakochanych z bólu dając im sens miłości – tworzenie w pięknie…
KARNAWAŁ ŻYCIA
Pamiętam, gdy świat zdawał się mniejszym, a ludzie cieplejszymi. Pokój wydawał się wielką makietą pełną kolorowych figur, a przedszkole jarmarkiem uczuć. Żyłem w rajskim przekonaniu o zupełnej czystości świata, którego jedyną wadą były wypadające zęby. Nic nie zakłócało karnawału radości, jakiego byłem aktorem.
Tak samo wszystkie dzieci świata, cieszą się z promiennych lat, niby wiedząc, jak szara może być dorosłość… Rodzice wlewają w serca dzieci radość tak wielką, by utrzymała ona swe stężenie przez całe życie. Tak, by nie zmąciła jej żadna trauma ani okrutny ciężar.
Dzieci to dar największy, bowiem to one przedłużają ludzką rasę. To co zasiejemy w duszach dzieci wykwitnie w następnym pokoleniu bluszczem cnoty lub występku. Wszystko w rękach nas, którym Stwórca dał zadanie ulepszenia świata poprzez prawe potomstwo…
DAR ABSOLUTNY
Dziecko nie zapamiętuje wiele nie trudząc się zapisywaniem detali swej egzystencji. Są jednak rzeczy, które dobry Bóg uwypukla w naszej pamięci. Szczególnie pierwsze modlitwy…
Lazurowy horyzont wyhaftowany gwiazdami, za oknem tylko szum ostatnich pojazdów kierowanych przez ludzi zmierzających do swych domostw. Dzieci patrzą w niebiosa próbując wyobrazić to, co mówią do nich ich rodzice…
Opiekuje się Tobą ktoś, kto chce twego dobra – Bozia… Kim ona jest? Matką Jezusa, twojego przyjaciela. To jeszcze nie wiek, by mówić o cierpieniu krzyżowym, to wiek, w którym potrzebujemy Mamy, także tej duchowej. To właśnie dlatego pierwszą patronką naszych kroków staje się Maryja. Patrząc w niebiosa widzimy właśnie ją, wyobrażając ją sobie tak jak Mamę, choć niestrudzoną i nigdy nie płaczącą, lecz równie troskliwą i opiekuńczą. To ona staje się naszą przyjaciółką, która nigdy się nas nie wyprze… Staje się naszą ostoją, pocieszającą nas, gdy życie daje się nam we znaki. Już przy pierwszych cierpieniach, niepozornych jak zdarte kolano, Bozia nam towarzyszy…
Pierwsze modlitwy to dar absolutny, jaki wyjednuje dla nas największe łaski, łaski dla naszej wiary, która będzie się chwiać niczym okręt pośród życiowych burz. Zawsze jednak ze łzami wspominamy te pierwsze Pozdrowienie Anielskie, ten kwiat pośród chwastów życia…
DZIECIĘCE WOJACZKI
Gnany dziecięcą wyobraźnią brałem strzelbę z parafialnego odpustu i wyruszałem na podwórkową wojaczkę. Broniłem Orła Białego przed zastępami bolszewii. Broniłem Ojczyzny przed wrogiem. Gdy pogoda nie sprzyjała robiłem to samo, lecz przy użyciu chińskich żołnierzyków. Baterie komunizmu zawsze przegrywały bój o stolicę – Warszawę.
Każdy chłopiec lubi się bawić w wojnę, tak, jakby we krwi miał walkę o byt. Gdy dorasta uświadamia sobie jednak, że częściej od spektakularnych walk będzie musiał w ciszy pracować, tak, by nieść wszystko naprzód.
Jednak te obrazy nie idą na marne, każdy kto marzył o wyczynach wojennych gdy przyjdzie pora z dumą podniesie sztandar walki o prawdę. Każdy z nas zbuntuje się, gdy hordy zła zwalczane w dziecięcej wyobraźni wtargną do naszych dusz niosąc je na zgubę. Każdy z nas wzniesie zatajoną broń, gdy będzie potrzeba.
Bo każdy chłopiec gdy staje się mężczyzną zaczyna rozumieć, że walka to nie podwórkowa zabawa, lecz obowiązek wobec bliskich.
DOMEK NA DRZEWIE
Spokojny akwen dzieciństwa zawsze ma swój symbol przewodni, moim był domek na drzewie, właściwie… na czterech balach, ot taka ambona. Była moim domem, centrum moich uczuć i tożsamości. Zapraszałem do niej tylko dobrych kolegów.
Wchodząc podnosiłem korbką drabinę tak, by nikt nie dotarł do mej twierdzy. Nie raz była ona balonem, a nawet maszyną do podróży międzygalaktycznych. Nie raz była moją skrytką, tak jakby nie zdolną do namierzenia przez gorycz.
Pewnego dnia drewno jednak spróchniało, a konstrukcje trzeba było powalić na ziemie. Tak przeminęło me dzieciństwo… Drewno strawiły ognie przeznaczenia…
CZĘŚĆ DRUGA – MEANDRY MŁODOŚCI
DZIEWICZY LOT
Każdy z nas wzbija się w przestworza z pomocą bliskich, lecz przychodzi czas, że trzeba oprzeć się na własnych skrzydłach w swym dziewiczym locie. Lot ten zawsze pełny jest zawahań i turbulencji, ostatecznie jednak kształtujemy w nim swą oryginalność, własny byt, własne ja… Tym lotem jest młodość…
Młodość, orli lot śmiałka chcącego rozwinąć skrzydła.
Młodość, podniecone jaskrawe uczucia.
Młodość, szał niebiański wiodący ku nowym lądom.
Młodość, szczery świergot czystego serca.
Młodość, żywe ognie radykalizmu.
Młodość, pragnienie zmiany i buntu.
Młodość, kiść idealizmu…
Młodość to dar od Stwórcy, przeznaczony do tego, by ująć coś boskiego – rzutkość i sprawczość. Młodość dana jest nam w dzierżawę, tak, byśmy wykorzystali jej czar do przemiany społecznej naszych wspólnot. Kiedyś przyjdzie nam być rozliczonym z tego, jak wykorzystaliśmy ten dar…
UŁUDY UCZUĆ
W raz z młodością nasze dusze dojrzewają do swego powołania, miłości… Nie jest to już uczucie inkluzywne, jakie winniśmy żywic do każdego bliźniego. Jest to uczucie dogłębne i unikalne, jakim obejmujemy inną duszę…
Właśnie wtedy kiełkują w nas pierwsze uczucia, jaskrawe jak iskra, lecz także jak ona ulotne. Kochamy, lecz jest to chwilowy zachwyt, zmieniający swój kierunek niczym chorągiewka na wietrze przy byle podmuchu pożądania zawiewającego z innej strony.
Nasze uczucia są powierzchowne i płytkie, gdyż osadzają się na kruchym fundamencie – zmysłowości. Pierwsze miłostki przesiąknięte są zachwytem ulotnym, lecz jakże kuszącym. Widzimy barwne, giętkie ciała kuszące swym powabem przyćmiewając to co najważniejsze – duszę. Dopiero z wiekiem przechodzimy poza ścianę uroku osobistego widząc głębię drugiej osoby – jej wnętrze.
Właśnie dlatego pierwsze uczucia są ułudami, gdyż prawdziwe uczucie bazuje na głębokim uwielbieniu, a nie zamroczeniu w cielesnych pożądaniach, jakże kuszących, ale jakże bezwartościowych…
Dopiero z wiekiem wykuwamy prawdziwe uczucie -miłość. To ona płonie jak ogień olimpijski po kres naszych dni, i to ona jest warta naszych szczerych wysiłków.
ZAKRZTUSZENI MŁODOŚCIĄ
Młodość potrafi zawrócić w głowie prowadząc ku zgubie. W końcu gdy jesteśmy piękni i młodzi, a świat leży u naszych stóp możemy popaść w narcystycznie uwielbienie własnego ja – egoizm.
Kto poczuł wiatr młodości ten nie zwraca uwagę na żadne granice – daje się ponieść zmysłom. Wirujemy w tańcu na krawędzi przepaści, jaką jest grzech. Zakrztuszeni siłą zmysłowych rozkoszy i powabnych ciał gubimy pojęcie cnoty.
Wymieniamy się pocałunkami niczym bezznacznymi spojrzeniami, zaciągamy się dymem nałogów doszczętnie niszcząc płuca duszy. Upadamy w materię…
Czujemy się jak Bóg i sami wyznaczamy prawdy, którym winniśmy dać posłuch, rzecz jasna dostosowując je do własnych potrzeb, najczęściej tych rzędu niższego. Bogiem jest nam zmysł, a modlitwą grzeszne rozkosze. Upadamy na niziny moralne odpływając w żegludze podłości…
DOBÓR WARTOŚCI
Młodość to czas wyboru własnej drogi, przede wszystkim światopoglądowej. To wtedy poprzez dobór wartości tworzymy własny system etyczny.
Każdy z nas jest w tym unikalny, gdyż trudno uporządkować system przekonać co do przysłowiowej joty. Istnieje jednak wspólny pierwiastek naszych systemów – idealizm, czyli wzniosłość i duchowość, lub materializm, czyli spłycenie do zmysłowości i cielesność.
Pierwsze rozwiązanie jest jak zerwanie róży, która wśród spiczastych kolców kryje w sobie esencje piękna. Jest trudne, może nawet bolesne, lecz prowadzi do doskonałości estetycznej. Drugie to zerwanie wielu podrzędnych kwiatów bez żadnego wysiłku, co jednak szybko nudzi i zawodzi. Drogą podrzędną nie osiągniemy ideału.
MŁODOŚĆ TO WIERSZ!
Każdy młody człowiek żyje w cieniu poezji. Jesteśmy barwnym podmiotem ckliwych, natchnionych wersów. Żyjemy dla radosnych znaczeń słów dobranych z precyzją i wyrafinowaniem. Nasze losy są udziałem miłości, walki i szaleńczych przygód. Jesteśmy wyegzaltowani i patetyczni. Żyjemy czynem ciekawym i wyszukanym.
Kto zatopi się w czarze młodości ten dostrzeże, jak wielką ma ona moc i oddziaływanie. To w jej trakcie osiągamy szczyty zaangażowań i starań o lepszy byt. To ona niesie nas do buntu i walki przeciw złu, to oba uskrzydla nasze losy niosąc je ku ideałowi piękna.
Młodość swą poetyckością przepełnia nasze dusze posmakiem cudu i zaspokaja ich pragnienie rzutkości i witalności tak, by nie dokuczała nam spokojna aura dojrzałości…
CZĘŚĆ TRZECIA – JEDNIA DWÓCH SERC
JEDNIA SERC
Największym darem jaki napotykamy na bezdrożach życia jest miłość… To w niej człowiek osiąga swe szczyty wyzbywając się siebie na rzecz najczystszych uczuć. To w niej ma miejsce zduszenie swych partykularnych pragnień, to w niej ma miejsce przezwyciężenie siebie…
Miłość to jednia dwóch serc, jednia silna i natchniona…
Jednia serc… Dwa serca i dwie dusze połączone ze sobą węzłem Bożej opatrzności w jednię. Jednię piękną i twórczą, natchnioną i poetycką. Jednię ciał i serc, która w swym splocie wydaje z siebie piękno, które wyłania z nicości byt. Byt nieprzeceniony i nieporównywalny, bo wynikający z samoofiary.
Każda miłość jest ofiarą, bowiem wyrzekamy się w niej egoistycznego „ja” na rzecz krystalicznego „ty”. Ta czysta ofiara prowadzi nas do ideału nowego człowieka, żyjącego właśnie miłością.
Miłość… Irracjonalny pęd dwóch dusz bezpamiętnie lgnących ku sobie, pragnących tworzyć w pięknie. Życiodajny kwiat żywiący dwa serca nektarem słodyczy.
Miłość… Słowo tak subtelne i tkliwe jak namiętny szept zakochanych, jak wiosenny zefir łagodnie muskający twarz.
Miłość… absolutne szczęście i azymut wszelkich czynów. To ona prowadzi do triumfu naszą wolę, prowadzi nas do zwycięstw nad grzechem i zepsuciem. Gdy nasza wiara się łamie myślimy o tej ukochanej osobie, dla której warto trwać przy Bogu i wartościach, dla której warto schować własną dumę i oddać się stwórcy w duchową służbę.
Wszystko ma swe źródło w miłości, wielkość i kruchość, potęga i chwała, blaski i cienie. Wszystko co istnieje jest miłością, bo wszystko pochodzi z miłości Stwórcy.
CZARA MIŁOŚCI
Kto wypił czarę miłości ten czuje się jak po duchowym przewrocie. Miłość dosięga najbardziej skrytych komórek ciała czyniąc z nich błękitne ognie.
Niegdyś kroczyliśmy po świecie sami, niby po duchowej anekumenie wolnej od czułych relacji. Teraz mamy przy sobie bratnią duszę, dzięki której nasza samotność odeszła w zapomnienie.
Jesteśmy jak rozkwitły kwiat po rajskim deszczu miłości, piękniejsi od poprzedniego wcielenia niczym gąsienica przemieniona w barwnego, kolorowego motyla. Niech ktoś tylko powie, że życie jest pełne goryczy… Nie z nią, miłością dogłębną i bujną, pobudzającą dusze do słodkiego drżenia!
Odtąd żyjemy jak na jawie – nieprzespane noce kontrastują z odsypianymi dniami. Każdy ruch serca jest zrywem namiętnym odgrywającym nas od ziemi.
Miłość to wehikuł pragnień odrywający nas od gnuśnego egoizmu na rzecz idealistycznych uniesień. Już nie w głowie nam bachiczne zabawy i obce podróże wokół dawnych destynacji, teraz naszą ostoją jest serce, to jedno i zupełnie nam drogie.
KRUSZYĆ SKAŁY
Miłość to niebiańskie uczucie mogące kruszyć skały przeciwności. To właśnie dzięki niej powstało wyrażenie „rzucenie się w ogień”. Nikt, kto nie ukochał nie jest wstanie oddać wszystkiego dla drugiego człowieka. Ten kto ukochał jest w stanie oddać wszystko i wszystkich dla ukochanej osoby.
Miłość to bezgraniczne oddanie i wierność, to relacja, w której dwie strony są swymi Panami, gdyż pełnią miłości jest autorytet. To słodka obustronna niewola, lecz nie oparta na terrorze, tylko dobrowolności. Wyrzec się siebie na rzecz miłości – esencja piękna!
OBOSIECZNY MIECZ MIŁOŚCI
Kto kocha, ten żyje podwójnie, gdyż jednoczy swe serce z ukochaną osobą przyjmując miecz obosieczny szczęścia i radości, ekstazy i cierpień…
Gdy cierpi ukochana osoba cierpimy potwornie – mimo, że nic nas nie dotyka drżymy pod naporem cierpień serca, które bije już nie dla siebie, lecz dla serca ukochanego. Wolelibyśmy sami przyjąć cierpienia, niż pozwolić na cierpienie ukochanej osoby. Jesteśmy źli na Boga, że pozwala na krzywdzenie osoby bliskiej. Płoniemy niewdzięczną złością…
Jednak gdy nasza ukochana osoba raduje się płoniemy słoneczną ekstazą. Cieszymy się z jej uśmiechu niczym z przejaśniającego się nieboskłonu. Wszystko staje się jasne, nawet gdy sami cierpimy.
Nie dajmy się zwieść fałszywej miłości, która nie uwzględnia cierpienia. To cierpienie nadaje sens życiu, także tego przez nas ukochanemu.
ŁZY MIŁOŚCI
Gdy dwoje ludzi się kocha, także we dwójkę cierpi. Wystarczy jednak zespolić swe ciała w geście przytulenia i wszelką groza przechodzi. Może czyha, może penetruje myśli, jest jednak odległa, bo dwoje się kocha…
Wtuleni w swe oblicza ludzie często mają nadal łzy, a ich głowy zachodzi mór ciemności. Wszystko jednak blednie w wirze pocałunków, które choć wilgotne od napadających łez są nadal pełne ognia.
Czujemy się, jakby na obrzędzie odstraszenia duchów, i coś w tym jest. Czułe złączenie warg odstrasza zło, gdyż wydziela się przy nim jasny grom je odpędzający.
Jesteśmy silniejsi, gdy jesteśmy złączeni miłością…
PIELĘGNOWAĆ KWIAT
Trudno jest dbać o kwiat miłości, nawozić go uczuciem i troską. Trudno wyczekiwać jego wzrostu i chronić go przed nadmierną wilgocią i suszą.
Jak prosto jest zrywać kwiaty i je odrzucać, jak prosto wziąć coś i porzucić, gdy tylko zaspokoimy swe pragnienia!
Jak trudno odnaleźć piękno w tym jednym kwiecie i go pokochać, trwając przy nim na dobre i złe, wśród wichrów i burz, zawirowań i prądów…
A jednak wszystkie kwiaty wyrwane z bezpańskich pól więdną, w przeciwieństwie do tego z naszego ogrodu, który jest naszą pociechą na zawsze!
PIERŚCIEŃ MIŁOŚCI
Złota obrączka to symbol miłości. Nie takiej jak dawniej, polegającej tylko na powierzchownej fascynacji, oj nie… To miłość dogłębna i absolutna… Całościowa i holistyczna…
Niegdyś darowaliśmy złotą obrączkę, teraz żyjemy już od lat wspólnie, pod jednym duchowym dachem, złączeni w jedno barwne serce, jedno lśniące ciało, jeden żywy duch… Złączeni niczym dwie części amuletu tworzymy barwną biżuterię miłości.
Obrączka jest z nami aż po kres, tak jak nasza miłość.
CZĘŚĆ CZWARTA – CZAR ŻYCIA
ŻYĆ!
Wielu głowi się czym jest życie, a żeby to zrozumieć wystarczy… żyć…
Żyć.. zaciągać się haustem świeżego powietrza!
Żyć… dotykać daru Boga jakim obdarował swe stworzenie!
Żyć… śnić na jawie, kochać, wielbić, radośnie śpiewać!
Żyć… eksplodować czarem egzystencji!
Żyć to dotykać ziemi przyziemnym krokiem, to zanurzyć się w codzienności i wrosnąć w jej glebę. To zakwitnąć bujnym kwiatostanem i zdobić łąki świata.
Żyć to nie baczyć na pogodę, lecz iść bez parasolu przez nawałnice i burze radując się z mokrych ubrań. Żyć to brodzić w problemach nucąc zwiewne kawałki.
Żyjemy dla słońca i deszczu, ognia i chłodu, dynamiki i spokoju… Żyć to spełniać Boże przykazanie, to kreować nowy, lepszy świat dzięki swoim uczynkom.
DZIĘKUJĘ!
Jak rzadko zdobywamy się na słowo dziękuję… Tak, zamiast tylko żądać i miotać próżnym „chcę” podziękujmy!
Za to, że nasze płuca obmywa woń świata
Za to, że nasze oczy raduje koloryt jego barw
Za to, że nasz dotyk wyczuwa gładkość linii materii
Za to, że nasze kubki smakowe mogą kosztować owoców rzeczywistości
Za to, że nasze uszy mogą wsłuchiwać się w symfonię dźwięków
Za to, że nasze serca miłują
Za to, że nasze dusze doznają wartości cnoty
Za to wszystko dziękujmy nie komu innemu jak Stwórcy. To on uniósł nas na wysokości doznania rzeczywistości, to dzięki niemu możemy żyć…
SYMFONIA ŻYCIA
Życie jest jak barwny koncert, w którym brzmią wysokie i niskie tony. Jedne wzniosłe i anielskie, drugie pochyłe i nadęte. Całość jednak jest barwna i zachwycająca. Cóż to za śpiew tylko w wyżu, czy mógłby on przekazać esencje uczuć? Jest on dziwny, bo nie interesujący, a my powinniśmy być aktorami w sztuce nie sielankowej, lecz pełnej grozy i punktów kulminacyjnych, pełnej życiowej akcji…
Nasza egzystencja musi być spektaklem złożonym i różnorodnym, dającym paletę uczuć – smutku, miłości, nienawiści… Tylko przez taki spektakl możemy uosobić coś pięknego – sztukę życia.
KĘS CHLEBA
Niegdyś po całodziennej przejażdżce rowerowej z wytęsknieniem wyjąłem ze swego plecaka kromkę chleba i kawałek kiełbasy. Zjadłem je z wielką ochotą ciesząc się ich smakiem z czystą finezją.
Czyż smakowałyby tak, gdyby nie całodzienne łaknienie? Czyż smakowałyby tak bez potu na skroniach? Nie…
Tak samo jest z życiem. Gdyby nie przywary losu bylibyśmy zupełnie nieczuli na piękno egzystencji. To one nas uwrażliwiają i sprawiają, że piękno jest dla nas uchwytne.
NAJWIĘKSZA RADOŚĆ
Radość to stan, do którego dążą serca odważne i nieustępliwe, gdyż jej istota leży w pogodzeniu się z niekiedy trudną rzeczywistością.
Największa radość to iść poranionym i zakrwawionym, lecz z zapałem patrzeć na jaśniejące słońce, na dudniący wiatr i rozkwitające kwiaty!
Największa radość to pluć na ból i przeszkody radując się z codziennej walki z ludzką ułomnością. To żyć z bólu i dla bólu, który kształtuje naszą wolę…
Gdy cierpimy radujmy się łuną szczęścia, gdyż jesteśmy w stanie duchowego oczyszczenia, które zbawia i uwzniośla!
CZĘŚĆ PIĄTA – OGNIE BÓLU
KRÓLESTWO GORYCZY
Ziemia – Królestwo Goryczy. Jakże trudno żyć w nieustannym bólu i zajadłym cierpieniu. My jednak idziemy… Idziemy, gdyż wiemy, że życie ma ukryty sens, polegający na wzmocnieniu naszej woli tak, byśmy zupełnie krystaliczni wkroczyli ku niebiańskim zastępom. Byśmy przepojeni siłą stawiali opór nieczułej materii i przewrotnym duchom. Byśmy żyli walką…
Idziemy, gdyż wiemy, że cierpienie zbawia i oczyszcza. Jest ono szklistym zdrojem leczącym grzech serca. Jest ono niczym woda utleniona, gdy przyłożymy ją do rany grzechu zadrażnienie nas boli, lecz to wszystko na skutek oczyszczenia, którego jesteśmy częścią. Stajemy się krystaliczni…
Idziemy także, by stać się twardszymi i postawniejszymi, by nie poruszały nami ognie trawiące nasze ciało. Chcemy być silni i niewzruszeni, tak, by nasz duch panował nad ciałem. Tylko silni dostępują zbawienia…
MIŁOŚĆ TO BÓL
Kto nie poznał bólu nie zaznał prawdziwej miłości… Miłość wyrasta z bólu, gdyż skrajny wysiłek skierowany na drugą osobę zawsze boli. Ukochanych widzimy jednak wyraźnie, zza mgły patrzymy jednak na największą miłość – Boga. Wiara w niego boli najbardziej, gdyż urasta w naszych oczach do ciągłego oszukiwania samych siebie. A jednak Bóg istnieje, i choć pozornie daleki patronuje naszym duszom w dziele samooczyszczenia.
Boże, czy nie widzisz krzywd naszych?
Ah, przecież zesłałeś do nich swojego ukochanego Syna, by przetarł nam szlaki w pokornym cierpieniu. Oddałeś nam go dla Odkupienia, w imię miłości. Twe dobro jest nie do pojęcia…
Panie, niech każdy ból będzie naszą chlubą, tak abyśmy chełpili się z doznanych krzywd wiedząc, iż nimi świadczymy miłość do Ciebie.
Tylko droga cierpienia prowadzi do duchowego oświecenia…
OGNIE CHOROBY
Cierpimy, krzyczymy, błagamy o litość, a jednak nikt nas nie wysłuchuje. Burzymy się w świętokradczych okrzykach, wyrzekamy się swego Stwórcy. A jednak ognie choroby dodają nam piękna, niczym ból rodzącym kobietom. Choć nasze ciała stają się marne i pochyłe nasze dusze są bujne i rozkwitające pięknem.
Gdy marudzimy, ranimy swą duszę, wyrzekając się jej piękna. Ranimy swą duszę, nie zyskując w tym haniebnym targu nic dla ciała, a wręcz przeciwnie, rozżarzamy jego ból poczuciem urojonej niesprawiedliwości.
ROZRYWAJĄCA BEZRADNOŚĆ
Największy ból to rozrywająca bezradność…Chcemy dobra dla świata, narodu i bliskich, a upadamy, nie jesteśmy w stanie unieść rzeczywistości. Odpadamy w nieczułej selekcji życia…
Chcemy zmartwychwstania starych wartości i potęgi przodków, nasza walka jest jednak skazana na porażkę. Wątpimy w nią uchylając pola i chowając się przed życiem. Codziennie idziemy szlakiem zwątpienia…
Wszystko jawi się nam przegrane i skazane na wymarcie. Nawet nasze ideały i w tym my, ludzie, którzy walczą…
Jednak zapominamy o ważnej rzeczy – ofiara nigdy nie idzie na marne. Duchowe siły, które wytwarzamy cierpiąc są w stanie przezwyciężyć wszelki mór zła. Są one jaskrawym płomieniem, który w porę wznieci ogień prawdy i przeznaczenia, którym jest nasze zwycięstwo. Zwycięstwo wśród trąb niebiańskich i okrzyków chwały…
ZAPOMNIENIE
Zostaliśmy sami, opuszczeni, porzuceni. Nikt nas nie zna, nikt na nas nie spojrzy, nikt nam nie poda dłoni…
Stajemy w rozkroku na dwóch rozjeżdżających się krach, jedna z nich to spokój i przyjemność, druga to prawda i związany z nią ból. By nie wpaść do arktycznych wód obieramy jedną z kier – rzecz jasna kier idei. Wszyscy inni obierają inną drogę, z tego powodu czujemy się osamotnieni i porzuceni przez dawnych kompanów. Taka jest jednak cena prawdy…
Gdy staniemy biedni, ogołoceni, wysnuci z wszystkiego co nam drogie, lecz wiemy, że to wszystko dla prawdy, przeszyje nas ciepły, słodki ból, ból ludzi idących za prawdą. Taki ból rozplątuje węzły serca i wpaja w nie radość – radość bezcenną.
CZĘŚĆ SZÓSTA – POKUSY I UPADKI
PUKAJĄCY WYSTĘPEK
Upadamy co dzień pod naporem własnego ego. Poddajemy się gdy tylko ku drzwiom serca zapuka występek. Serce nasze otwiera się na wyłom tak jak bramy poddającego się miasta. Niczym Efialtes podajemy szatanowi drogę do otoczenia naszej duszy. Ustępujemy kompletnie…
Chcemy, by najazd szatana odszedł, by pokusy się skończyły. Czasem pozwolimy spalić nasze serca do cna, czasem płacimy wielki okup duchowy, który jednak nie uspokaja zła. Rzadko kiedy trąbimy w róg przyzywający Boga… Dlatego nasze porażki są piekielne…
ZBEZCZESZCZONE ŚWIĄTYNIE
Ciało jest naszą świątynią, to nim reprezentujemy piękno naszych dusz. Każdy, kto zniża swe ciało do roli materialnego truchła przesączanego grzeszną rozkoszą pali swą świątynie.
Dlaczego tylu ludzi bezcześci swoje ciała oddając je pod naporem zmysłowych zawieruch? Dlaczego tylu ludzi żongluje swym ciałem, oddając je od ręki do ręki?
Profanacja ciała w imię zmysłów to popadnięcie w grzeszny pęd materii. Dla kilku chwil złudnej rozkoszy oddajemy własne ja – swą godność.
Ogień krzywo rozpalony płonie nieuporządkowany rozniecając pożar. Tak samo jest z fizycznym pożądaniem, którego ognie prowadzą do ohydnych wynaturzeń.
Kto karmi swe serce egoizmem nigdy nie wyrośnie ponad siebie przez co stanie się nikim – zamiast wielką masywną budowlą pojedynczą porzuconą cegłą.
POWAB MAMONY
Plutokraci pieniądza – oto współcześni ludzie. Nic nie rozjusza ich serc tak jak powab mamony. Dla niej zaprzedają własną duszę, by tylko taplać się w złocie jak świnie w błocie.
Ich dusze obrastają chwasty chciwości, ich serca nieczuły smród, ich zmysły zachłanność i ciąg ku materii. Są niezdolni by kochać, gdyż wymaga to daru, a oni wszystko chcą zachować dla siebie, do nikczemnej szkatuły zła.
Powab mamony przyćmił ich zmysły czyniąc z nich magnes na złoto, puste narzędzie, głuchą machinę. Moralnie nie są oni już ludźmi, gdyż nie mają tego co człowieka człowiekiem czyni – ludzkich uczuć…
CHOROBA WOLI
Porzuć to! Swą ideę, swe wartości, swój naród…
Porzuć to! Żyj w błogiej bierności, niczym dziecko nie martw się o swój los poświęcając się niezobowiązującej do niczego zabawie…
Porzuć wszystko… Odłóż na wieczne nigdy… Wyrzeknij się siebie…
Nasze dusze trawi choroba woli. Chwiejemy się pod pokusą ustąpienia pola, defetyzmu, samozaparcia. Zapominamy, że ta droga nie tylko jest niesłuszna, ale też przynosi cierpienie. Bo czym innym jest prawdziwa radość, która płynie z oddania siebie sprawie.
Chcę być bezgranicznie twój, moja ideo! – wołajmy. Nie chcę już oddychać brudnym dymem egoizmu, chce chłonąc słodki wdech oddania się sprawie. Chcę być częścią wielkiej sprawy…
Wystarczy uświadomić sobie siłę swej doktryny, by rozgonić chorobę woli. W końcu służymy wielkiej sprawie, na nic kłody pod nogi, gdyż idziemy ku ideałowi, ku pojęciu dobra! Gdy dążymy do prawdy…
ZADEPTAĆ OGNISKO
Często po odrzuceniu pokus trąbimy triumf, lecz czy jest to rozważne? Popadamy w samouwielbienie, samochwalstwo, pychę i… później grzeszymy, jakbyśmy chcieli się wynagrodzić za dawne dokonania.
Grzech jest jak ognisko, nie wystraszy je zgasić, trzeba je także twardo zadeptać, by ogień się nie wskrzesił. Jeśli tego nie zrobimy i odejdziemy ogień bezwiednie rozpali się i doprowadzi do pożaru.
Zadeptujmy ognisko grzechu tak, by ogień nie strawił naszych dusz, gdyż jest to ogień piekielny…
UPADEK
Gdy jesteśmy dziećmi upadki nie bolą, gdyż upadamy na odległość malutką, tym jesteśmy więksi tym bardziej bolą nas upadki. Tylu ludzi jawnie złorzeczy prawdzie żyjąc w występku, w nieświadomości jak dzieci, my także upadamy, lecz nasze upadki są stokroć boleśniejsze…
Na wyżynach doskonałości potykają nam się nogi i upadamy. Nie rozumiemy dlaczego…
Upadamy, by nie być Bogiem. Upadamy, by zachować pokorę… Choć każdy upadek jest dla nas bólem dogłębnym cieszymy się, że nie jesteśmy odrealnieni jak owe dzieci… Warto móc być wysokim duchem, nawet mimo bolących upadków.
CZĘŚĆ SIÓDMA – UPADŁA EPOKA
UPADŁY ANIOŁ
Epoka nasza uniesiona pychą wzniosła się ponad Absolut. Niczym Lucyfer wyniesiona przez Boga na wyżyny odpłaciła mu się podłą zdradą.
Boga zastąpił pęd za pragnieniami, które niczym żywy zając wciąż umykają naszym zmysłom przyprawiając je o ból. Gonimy za czymś żwawym, bystrym, nieuchwytnym… W tym beznadziejnym wyścigu ponosimy krwawe porażki, nasze serca drżą i cierpią…
A przecież jedynym celem dogłębnym i przeszywającym jest właśnie Bóg! Tylko on jest wieczny, a zatem jest on zdrojem nieskończonym, mogącym cieszyć nas całe życie! Jest dobrem absolutnym, a podziwianie takowego musi być szczęściem równie absolutnym. Jest ostoją, a ostoja zawsze rozświetla mroki czasu.
Upadły anioł naszej epoki wyrzekł się Boga, czyniąc sobie jego substytut z ułomnej materii i cielesności. Droga ta jednak prowadzi do samowypalenia pozornymi dobrami. Prędzej czy później ludzie opamiętają się i powrócą do Stwórcy…
EPOKA GNUŚNYCH ŚWIATEŁ
Reflektory upadłej epoki rozświetlają tylko sztuczne rekwizyty, surogaty dawnych wartości. Materia przyćmiła ducha niczym księżycowy półmrok ostoje światła – słońce.
W zaćmieniu tym biegniemy ku dobrom pozornym w niewiedzy i zagubieniu.
Wysnuci z głębi idziemy ku prawdzie jakby w ciuciubabce, ciągle zatrzymując się pod byle poruszeniem. Tylko usłyszymy świst namiętności i już stajemy w bezruchu. Jak w końcu nie ulec ciału, skoro tak usilnie się tego domaga? Jak walczyć, skoro każdy wokół żyje w świecie sielankowego podwórza bezczynności?
Upadamy, a reflektory naświetlając nasz upadek jako triumf! W rzeczywistości tkwimy w mroku…
ŻARŁOCZNY CHARADIOS
Wedle starożytnych mieszkańców Hellady istniał żarłoczny ptak, który jednocześnie jadł i wydalał – Charadios. Tym samym stali się ludzie XXI wieku. Jeść, zdobywać, żerować do ostatka. Upajać się i chłonąć zmysłowość do zbrzydzenia, budować wierzę Babel namiętności, która ma przerosnąć imię moralności…
Oddaliśmy serce instynktom i popadliśmy w gorzką niewolę. Nasze żołądki domagają się jedzenia, którego nie potrzebują, nasze ciała domagają się ciał, których nie kochają… W biegu tym jesteśmy ślepi i głusi, mimo, że mijamy dostojne krajobrazy pięknego życia biegniemy za tym, co jest mirażem, fatamorganą.
Chcąc nalać do beczki przyjemność wlewamy jej tyle, że pęka ona w szwach i odchodzimy z niczym… Staramy się zadowolić zmysły, lecz one, choć zaspokojone łakną jeszcze więcej…
NIEWOLNICTWO NOWOCZESNOŚCI
Świat zechciał być światły, natchniony, nowy… Chciał zerwać z tradycją uznaną za przeżytek. Jednak nowoczesność oparł on na nikczemności – niewolnictwie. Nie jest to jednak poddaństwo znane nam z antyku, to niewola wyższego szczebla – niewola ducha…
Nie mamy już autonomii, kwiczymy pod ciężarem oków powstałych z plag współczesnego świata. Odurzeni materią pracujemy w katorżniczej pracy na rzecz szatana. Zatraciliśmy wolność ducha, zatraciliśmy siebie…
LABILNA WIARA
Dziś wszystko jest niestałe, roztopione, rozmyte… Nawet prawdy, którymi nasycana jest wiara, wiara labilna…
W świecie powierzchownych fascynacji wszystko pozbawione jest trwałości. Każdy pogląd musi być chwiejny, gdyż przyjęcie czegoś na stałe do swego serca trąci radykalizmem, czy „faszyzmem”. Czy chcemy jednak, by rozrywała nas nieszczelność naszych dusz? Czy chcemy kruszyć się z braku moralnego scementowania? Czy chcemy być nieuchwytną cieczą?
Pamiętajmy, że warto wierzyć, gdyż wiara daje ostoję, zwątpienie za to niepewność i trwogę.