Feliks Majewski: Geert Wilders. Kolejny prorok prawicy
Geert Wilders, lider niderlandzkiej Partii Wolności(PVV), uciekł się do szokującego porównania dwóch ksiąg – Mein Kampf i Koranu. W zjednaniu sobie ludzi, a zarazem dostarczeniu piany na usta reszcie demoliberalnych frakcji, zapewne pomocny okazał się termin „nazistowskich świątyń”, którym określił meczety. Jak ważna dla systemu i partii politycznych jest koniunktura widzimy na nadwiślańskim poletku, jednak – czego w zwyczaju nie mamy dopuszczać do swojej świadomości – równie dobrą ilustracją są państwa zachodnie, co pokazuje powyższy przykład. Wilders dzięki antyislamistycznej retoryce, obietnicach deislamizacji kraju, zamknięcia meczetów i delegalizacji księgi świętej muzułmanów, w sondażach pozostawia za sobą innych kandydatów, a w ciągu ostatnich miesięcy poparcie dla jego partii zwiększyło się o połowę i przewiduje się jego dalszy wzrost.
Rozwiązania proponowane przez Wildersa są lotne i padają na podatny grunt, dlatego zbierają przychylność wyborców. Islamizacja Europy, masowa imigracja przybyszów z Bliskiego Wschodu, realne zagrożenie terroryzmem i inne wynikłe z nich problemy, wzbudzają określone nastroje społeczne. W takiej atmosferze nie można dziwić się społecznemu zaufaniu udzielanemu liderowi PVV i nadziei pokładanych w realizację złożonych obietnic. Głoszone przezeń hasła zdobyły sympatię również wśród części środowiska narodowego w Polsce oraz naszych rodaków mieszkających w kraju tulipanów. W przeciwieństwie do wspomnianego grona uważam, że chwytliwość rozwiązań proponowanych przez Wildersa przysłania rzeczywisty problem islamu w Europie i nie jest drogą, którą podążanie powinno zyskać aprobatę nacjonalistów.
Rozwiązując problem islamskiego ekstremizmu rykoszetem nie może obrywać się całej muzułmańskiej wspólnocie, wobec której terroryści stanowią nieliczną grupę, nota bene w znacznej mierze inspirowaną przez poddane syjonistycznej woli zachodnie służby. Uderzenie w osobnika specjalnie przygotowywanego do psychicznej i fizycznej gotowości dokonania zamachu nie może być równoznaczne z powszechnymi restrykcjami dotykającymi pokojowo egzystującą rodzinę muzułmańską, która utrzymuje się z rąk pracującego dla kapitalisty ojca, bądź prowadzącego własny interes. Jednym problemem jest islamizacja kontynentu, która – obok cywilizacji zachodu – stanowi kolejną konkurencję i zagrożenie dla odrodzenia się cywilizacji łacińskiej, chociaż może okazać się iskrą odpalającą jej rozkwit, a czymś innym jest pozbawianie człowieka możliwości korzystania z pożywki duchowej, nawet jeśli dotyczy ona fałszywego bóstwa.
Choć chciałbym być pozytywnie zaskoczony, to obawiam się, że plany Wildersa nie są tak dalekosiężne, jak mogą to sobie wyobrażać jego zwolennicy. Podobną iluzje przeżywaliśmy nad Wisłą podczas ostatnich batalii wyborczych, gdy zwolennicy PiSu przekonywali nas o ich ideowym pokrewieństwie z ruchem narodowym, kiedy usta przedstawicieli partii grały zupełnie inną melodię. Jeśli kogoś zadowala sam program deislamizacji, to nie świadczy to najlepiej ani o samym polityku, ani o wyborcach, szczególnie jeżeli ma zostać przeprowadzona za pomocą zatrzaskiwania drzwi mahometańskich świątyń. Ucisk i sprowadzenie stronic Koranu do podziemia nie przyniesie nic oprócz wzmożonej aktywności terrorystów i wzrostu zagrożenia, ani nie wpłynie pozytywnie na zwykłych muzułmanów, wśród których wywoła niepotrzebne oburzenie społeczne. Będzie to dla islamistów doskonały pretekst do detonacji swoich emocji w narkotycznym szale, same zaś władze będą przebywać na salonach, kiedy społeczeństwo będzie narażone na zbieranie żniwa ich decyzji.
Osoby dające zawierzyć nawet z najszlachetniejszych pobudek hasłom towarzyszącym kandydatom pokroju Dudy, Trumpa, czy Wildersa, mają tendencję do zapominania o tym, że nawet tak radykalne zmiany, jak budowa muru na amerykańsko-meksykańskiej granicy, zorientowanie publicznej retoryki na niepodległościowo-patriotyczną, czy proponowana przez bohatera niniejszego artykułu deislamizacja, nie jest zmianą rewolucyjną i pozostawia nietkniętymi polityczno-gospodarcze trzewia systemu. Bo jakie zmiany przyniesie choć jedna cegiełka w murze obiecanym przez Trumpa, kiedy dominacja kapitalistycznych korporacji nie została naruszona pozostawiając ludzi nieuwłaszczoną masą najemników, a monopol polityczny pozostał w rękach wiodących partii, które są na usługach wielkiego kapitału? Co pod tym kątem zawdzięczyć można Dobrej Zmianie? Żadne słowo rządu o niepodległości Polski, Żołnierzach Wyklętych, czy wschodnim niebezpieczeństwie nie spowodowało zaprzestania serwilizmu wobec USA, zerwania stosunków z Brukselą i nie miało przełożenia na rozwój polskiej przedsiębiorczości, przeciwnie – udzielono zachęty zachodniemu biznesowi do zainstalowania się nad Wisłą, tak samo zresztą, jak amerykańskim i niemieckim żołnierzom. Istnieją więc konkretne przesłanki, że w przypadku Wildersa, który rośnie na tej samej fali, będzie tak samo.
Lider PVV obiecuje deislamizacje Holandii, ale nie ma pomysłu w jaki sposób dać jej realny odpór. Rozwiązania, jakie proponuje, są aktem prawnego terroru wymierzonego w godność i przyrodzone prawa człowieka, a nie alternatywą. Problemem nie jest religia sama w sobie, nie jest nim nawet w tak dużym stopniu terroryzm, a cywilizacyjny antagonizm, z jakim coraz szerzej zmierzamy się na kontynencie, gdzie obok siebie funkcjonują zrzeszenia urządzone według innych zasad i wartości. Zdaniem Wildersa remedium na determinowane cywilizacyjnym kręgosłupem działanie człowieka jest delegalizacja religii. Podjęcie kroków w tą stronę nie może przynieść dobrych owoców, szczególnie, że jedyną proponowaną przez niego zmianą jest pozbycie się islamu, a poza tym umacnianie cywilizacyjnego stanu Zachodu, który jest obiektem konstatacji nacjonalistów. Trudno jest mi zrozumieć zadowolenie towarzyszące kandydaturze Wildersa, ponieważ jego wygrana nawet w niewielkim stopniu nie przybliży Holandii do opuszczenia szlabanu na drodze atomizacji społeczeństwa, deintronizacji pieniądza, czy urządzania życia zbiorowego podług zasad pozostawionych nam w depozycie cywilizacji łacińskiej. Walka z islamem ma dla niego wymiar jedynie obrony Europy demoliberalnej, „judeochrześcijańskiej”, a nie odrodzenia jej narodów.
Nacjonalistom w Polsce przyświeca ideał państwa katolickiego, często jednak umyka zarówno naszym oponentom i sympatykom, że oznacza on urządzenie państwa na podstawie Katolickiej Nauki Społecznej i niezależności obu instytucji, nie dyktaturze kleru, natomiast przy uznaniu prymatu wiary katolickiej nad innymi wyznaniami, nie zabrania się ludziom wiary w co innego. Prawny przymus porzucenia religii, a w jej miejsce siłowa ewangelizacja, tudzież kult pieniądza, czy hedonizm, jest sprzeczne z katolicyzmem będącym nieodłącznym komponentem narodowego radykalizmu.
Wartym wspomnienia jest ponadto, że Wilders, który zbija kapitał na antyislamskich i antyislamistycznych hasłach, udziela poparcia Trumpowi i hołduje zachodniej ideologii, które w sposób walny przyczyniły się do islamizacji Europy, w tym Holandii. Widocznie nienawiść do islamu przysłania mu postawę prezydenta USA względem Palestyny, sam udział Stanów w generowaniu islamistów i masowej imigracji, a także ich sojuszniczych relacji z syjonistycznym państwem Izrael, które sam Holender uważa za ostatnią linię frontu między barbarzyństwem, a cywilizacją, co już samo w sobie mówi wiele o jego wąskim spojrzeniu na świat.
Nie ma sposobu, aby ocenić intencje lidera PVV, w żaden sposób nie przeszkadza to jednak w ocenie proponowanych przezeń rozwiązań i słuszności ich zastosowania. Trudno nie dostrzegać populizmu kwitnącego na głoszonych przez Wildersa hasłach i nie uważałbym tego za karygodne, gdyby nie fakt, że w ich realizacji nie dostrzegam perspektywy przysłużenia się dobrej sprawie, a jednak trafiają one do ludzi, w których swój potencjał wielokrotnie dostrzegały organizacje narodowe. Podobny schemat działa w Polsce, czego najlepszym przykładem są ostatnie wybory. Być może jest to dla nas sygnał, by nie naginać się do ludzi potrafiących wierzyć prawicowym obietnicom, kiedy ta tylko kiwnie palcem, ani nie prowadzić podług nich działań, czym wielokrotnie kierowali się narodowcy. Ile to uwagi poświęcano ludziom, kiedy zaraz po marszach będących ułudą siły biegli oddawać kartki wyborcze na Dudę, czy Korwina-Mikke i dawało wiarę wykreowanym prorokom Zachodu? Przetasowanie systemowe trwa pełną parą, a często Ci sami ludzie uwierzyli, że nastała rewolucja i wprowadzane są zmiany. Czy nie jest to najlepsza laurka, jaką pracy salonów mogło wystawić społeczeństwo?
Ten tekst bylby nawet wiarygodny gdyby nie porownal autr pana Korwina-Maikke do Prezydenta Dudy. Tym samym Autor pokazal, ze mozna nad nim spokojnie opuscic zaslone milczenia…..i zapomnienia jednoczesnie.