Ksiądz Stefan Radziszewski: Słówko o poprawności teologicznej. (K)rajobraz przed bitwą
Otrzymałem niedawno sms-a. W sumie nic szczególnego. Esemes przyszedł w komplecie ze zdjęciem „Krajobrazu symbolicznego”. Ta instalacja artystyczna, ustawiona w jednej ze świątyń katolickich, tuż obok portretu Św. Jana Pawła II, jest – jak piszą jej autorzy – odzwierciedleniem idei współistnienia trzech największych monoteistycznych religii, reprezentowanych kolejno przez ichthys (chrześcijaństwo), menorę (judaizm), półksiężyc z gwiazdą (islam) i różę Lutra, symbolizującą wyznania luterańskie (…) Elementy nawiązujące do symboli trzech religii monoteistycznych, a budujące krajobraz naturalny, stanowią jednocześnie dziecięcą przytulankę. Miękka, kolorowa i przyjazna forma elementów mówi zarówno o potrzebie bycia blisko, nadającej sens życiu duchowości (przytulenia życia duchowego i potrzeb duchowych), jak i przekonuje do łaskawego oblicza każdej z religii. Co bowiem groźnego kryć się może za pluszową rybą, gwiazdą czy drzewem? Tyle autorzy.
Instalacja powstała w roku 2015 jako dzieło trójki absolwentów krakowskich uczelni, ASP i UJ, w ramach projektu „Polska dla wszystkich”, realizowanego na potrzeby Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jak zapewniają autorzy – dzieło stanowi pretekst do rozważań i wspólnej dyskusji na temat: Czy Polska jest krajem dla Wszystkich? Ludzi – Kultur – Religii? Czy Polska jest krajem tolerancji religijnej?
Odpisałem krótko autorce wiadomości – „Widziałem… smutne to”. Kilka myśli przeleciało przez moją zmęczoną głowę. O pluszowym chrześcijaństwie, o misz-maszach pseudoreligijnych, o tym, że trzy religie, ale cztery symbole, o tolerancji, w której jest miejsce na menorę, różę, półksiężyc oraz groźnie i obco brzmiącą ICHTHYS, ale nie ma miejsca dla krzyża. Nie tyle samej symboliki krzyża jako znaku religijnego (przypominającego „+”, znak plus), ale dla Krzyża Jezusa z Nazaretu, którego wielu uznaje za Zbawiciela świata. Tak to w symbolicznym projekcie o tolerancji i duchowości, przegapiono istnienie Krzyża. Smutne to. W świątyni rzymskokatolickiej, zamiast wiary i pobożności, zamiast głoszenia Ewangelii, czyli mądrości Krzyża… ech, szkoda słów.
I jeszcze pomyślałem byłem o naszej katolickiej poprawności. Poza nowomową kościelną, w której nie wolno/nie wypada nazywać grzechu grzechem, bowiem aborcjonista, homoseksualista albo złodziej (A-Z) mogą się „obrazić”, istnieje coraz większy katalog tematów zakazanych. Wkrótce w kościele, domu Bożym, nie będziemy mówili o Bogu – żeby nie urazić ateistów! To już się dokonało, na naszych oczach. Wolno, a nawet należy, modlić się o nawrócenie Murzyna, żyjącego w Afryce, ale – nie wypada nawet wspominać o nawróceniu ateistów, o nawróceniu Żydów, o nawracaniu muzułmanów. Cóż powiedzieć? Poprawność teologiczna (podobnie jak poprawność polityczna) jest niczym rak, atakujący w Kościele komórki zdrowej wiary i pobożności. Niszczy pragnienie prawdy i doprowadza do tego, że świat współczesny zamienia się powoli (a właściwie nie tyle powoli, co coraz szybciej) w coś, co dobrze znamy z historii pod imionami bezbożnych społeczności – Sodoma, Egipt, Babilon. Czyli w piekło. Taki to (k)rajobraz – przed bitwą.