Paweł Korzondkowski: Kilka słów o kondycji katolicyzmu w Polsce
Zabierając się do pisania poniższego tekstu nie zamierzam w sposób wyczerpujący omówić problematyki zasygnalizowanej w tytule, nie uważam także, iż moje obserwacje są nieomylne. Pragnę tylko podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat duchowej kondycji Polaków, które wyprowadzam przede wszystkim z obserwacji poczynionych w ostatnich latach w kilku parafiach (miejskich i wiejskich).
Po pierwsze: upadek szacunku do świętości. Zaczynając od spraw najbardziej zasadniczych i bolesnych: coraz więcej osób lekceważy rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii. Objawia się to przystępowaniem do Komunii świętej w postawie stojącej, ignorując nawet przyklęknięcie przed komunikowaniem, jak i w coraz częstszym unikaniu postawy klęczącej w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu. Nierzadko także można obserwować katolików, którzy przechodząc w pobliżu tabernakulum „zapominają” o przyklęknięciu przed Królem. Smutno to przyznać, ale wydaje się, że na te zachowania niemały wpływ mają sami księża, od biskupów po wikarych. Współczesna architektura sakralna, odprawianie Mszy św. „twarzą do ludu”, nastawienie na względy „praktyczne” i szybkość (co ma uzasadniać komunikowanie na stojąco), a także odrzucenie innych zewnętrznych form czci sprzyja takim zachowaniom. Czy jednak lud prawdziwie pobożny i gorliwy mógłby tak łatwo „wyprzeć” jeszcze do niedawna oczywiste dla wszystkich „zwyczaje”, które należy zachować będąc w kościele? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Kwestia ta jednak wymaga solidnego rozpatrzenia.
Upadek czci wiąże się także z lekceważącym podejściem do ubioru „niedzielnego” i zachowania w samym kościele. W moim kościele parafialnym czymś normalnym stało się chodzenie na Mszę świętą w stroju, który równie dobrze można ubrać idąc pograć w piłkę na boisku lub modnego klubu na dyskotekę. Zachowania te doskonale obrazują zagubienie sensus catholicus i na pewno nie możemy na nie pozwalać. Alice von Hildebrand zauważyła:
„Jak możemy dzielić się chwalebnymi prawdami katolickiej wiary z innymi, jeśli te prawdy nie wpływają na nasze zachowanie? Dzieje się tak zwłaszcza w bezpośredniej obecności Najwyższego Pana Wszechświata, który raczy mieszkać w naszych tabernakulach. Niemożliwe jest, aby żyd czy protestant uwierzył w Rzeczywistą Obecność, kiedy wchodzi do kościoła wypełnionego katolikami gadającymi i żartującymi jak gdyby byli w restauracji, albo ubranymi jak gdyby jechali na biwak. Skoro Bóg jest faktycznie obecny w naszych kościołach, musimy się zachowywać odpowiednio„
Inna, bardzo rzucająca się w oczy kwestia to sprawa piątkowej wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych i postu w ogóle. Widok katolika jedzącego mięso w piątek jest czymś normalnym. Myślę, że gdyby przeprowadzić badanie, mające wykazać, czy obroty różnorakich barów szybkiej obsługi nastawionych przede wszystkim na sprzedaż dań mięsnych spadają w piątek moglibyśmy zauważyć, że są one praktycznie takie same jak w inne dni. Podobnie z postem rozumianym jako wstrzymywanie się od zabaw hucznych. Piątkowe dyskoteki i inne zabawy (studniówki, bale, komersy itp.) to „normalka” dla polskich katolików. Zwyczaj robienia mocnych postanowień na Wielki Post powoli także obchodzi w niebyt. Niestety, tutaj, podobnie jak w kwestii czci dla Najświętszego Sakramentu sporo winy wydaje się być po stronie hierarchii (aczkolwiek mniej niż w tej pierwszej kwestii). Nie mało zamieszania w tej materii narobiła zmiana przykazań kościelnych. Tak naprawdę trudno powiedzieć, czy obecnie katolik może, czy też nie może „bawić” się w piątki. Ja sam, mimo iż jestem magistrem teologii spotkałem się z różnymi opiniami w tym temacie i nie wiem, które są prawidłowe, a które nie. Ze względu na zamieszanie, i szacunek dla Tradycji uważam jednak, że w tej materii należy się trzymać starego prawa. Katolik nie umiejący pościć to taki sam absurd jak np. samochód bez kierownicy. Popatrzmy na muzułmanów, przez długi okres ramadanu (30 dni) nie jedzą nic od świtu do zmierzchu, a jeszcze nie słyszałem, żeby któryś z nich uznał, iż jego religia „za dużo od niego wymaga”. Podobnie prawosławni, u których Wielki Post nadal jest okresem intensywnej pracy nad sobą. Niestety, większość naszych współwyznawców ma nie tylko problem z co piątkową wstrzemięźliwością, ale nawet dwa razy do roku, w Wielki Piątek i Środę Popielcową nie zachowuje, ścisłego postu (JEDEN posiłek do syta i EWENTUALNIE trochę pokarmu rano i wieczorem). Wypadałoby dodać, że spora część rzymskich katolików nie rozumie, czym ten ŚCISŁY post różni się od co piątkowego…
Jak mamy walczyć ze światem, jak mamy się opierać pokusom, które atakują nas z każdej strony, kiedy nie potrafimy zapanować nad swoim apetytem i chęcią „zabawy”?
Sprawa stosunków damsko-męskich: konkubinat, rozwody, stosunki przedmałżeńskie, antykoncepcja itp. Jeszcze kilkadziesiąt, a nawet kilkanaście lat temu dwoje młodych (lub nie młodych) ludzi mieszkających ze sobą przed ślubem, czy nawet śpiących od czasu do czasu pod jednym dachem, wywoływało zgorszenie i komentarze. Aktualnie jest to normalne, a powiedzenie, iż nie „spało” się ze swoją żoną przed ślubem wywołuje zdziwienie i śmiech u – przecież zazwyczaj ochrzczonych i wychowanych po katolicku – młodych Polaków. Rozwody traktuje się jako rzecz najzwyklejszą w świecie, w wielu przypadkach mającą – podobno – przynosić ulgę rozwodzącym się osobom. ”Opinia publiczna” zgodnie twierdzi, że przecież Kościół co prawda się nie zgadza, ale „życie jest życiem”, „tak wyszło”, „lepiej dla wszystkich, żeby się rozeszli, a nie męczyli ze sobą”. Strach pomyśleć, co by było, gdyby taka mentalność panowała w czasach naszych dziadków… Ciekawe, jak wielu z nas miałoby łaskę być wychowywanym w normalnej rodzinie? Pomyślmy, jaki los taka mentalność szykuje naszym dzieciom i wnukom. Czy rozwód jest rozwiązaniem? W żadnym wypadku. Skrajne przypadki (mąż bijący żonę i dzieci itp.) można rozwiązać separacją. Nasze babki i dziadkowie także miewali różne chwile w małżeńskim pożyciu. Kłócili się, obrażali. A później godzili i jakoś nie słyszałem, żeby którykolwiek z nich żałował, że kilkadziesiąt lat temu „nie rozwiązał problemu” i „w przyjaźni” rozszedł się ze współmałżonkiem. Zresztą, abstrahując od argumentów „ludzkich” pamiętajmy, że w Obliczu Boga małżonkowie przysięgają sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. A Boga nie można lekceważyć.
Co smutne, dobra akcja billboardowa mająca przypomnieć Polakom, że „konkubinat to grzech” jest torpedowana przez bardzo aktywnych, chciałoby się powiedzieć krzykliwych, publicystów i blogerów, rozpaczających, iż zamiast pokazać piękno małżeństwa promuje się przekaz „negatywny”. Moim zdaniem ci wszyscy krytycy nie rozumieją jednego: jesteśmy jak osioł stojący nad przepaścią. Mówienie, iż z drugiej strony jest piękna, zielona trawka może nie wystarczyć, aby zawrócić to zwierze ze złej drogi. Koniecznym jest ostrzeżenie, że trwanie w tym stanie dalej może skończyć się śmiercią. Najgorszą jaka istnieje, bo duchową, skazującą na wieczne potępienie.
Wiedza religijna i świadomość wyjątkowości własnej religii. „Bombardowanie” hasłami o tolerancji, konieczności szacunku dla odmienności, „wyborów” każdego człowieka itp. zaowocowało przekonaniem niemałej części katolików, iż „wszystkie religie są dobre”, „każdy ma swoją drogę do Boga”, „nikogo nie powinniśmy nawracać”. Przymus w kwestii religii nie jest rzeczą dobrą. Nie oznacza to jednak, że dobrym jest stawianie na równi rozmaitych fałszywych kultów lub wyznań powstałych na drodze odstępstwa na równi z prawdziwą, dającą zbawienia, świętą wiarą katolicką. Jeśli ktoś nadal wątpi w prawdziwość i wyjątkowość naszej religii to polecam zapoznać się z klasycznymi dziełami apologetycznymi.
Propaganda masońsko- żydowsko- protestancka zdołała dokonać rzeczy niesamowitej: przekonała miliony katolików, że dzieje ich Kościoła to nieustanne pasmo prześladowań innych ludzi, głoszenie „ciemnoty”, walka z „nauką”, „postępem” itd. Kto słysząc dziś o Inkwizycji, Wyprawach Krzyżowych, czy Konkwiście nie poczuje się nieprzyjemnie i nie zacznie przepraszać, za – zazwyczaj wyssane z palca – grzechy swoich przodków w wierze? Tymczasem rzeczywistość jest bardzo odmienna od propagandy, którą stale serwują nam media, książki i tzw. „autorytety” a nawet (sic!) ludzie Kościoła. Święta Inkwizycja była bardzo dobrą i konieczną instytucją, która pomogła rozwinąć instytucje sądownictwa, ocaliła mnóstwo ludzi od śmierci, a przede wszystkim (i to powinno być dla nas najważniejsze) wiernie strzegła wiary katolickiej i apostolskiej. Wyprawy Krzyżowe swoje źródło miały w agresji… muzułmańskiej. Ich celem była obrona chrześcijan w Ziemi Świętej. Bez wątpienia nie jeden z uczestniczących w Krucjatach rycerzy dopuszczał się zła, czasem niechlubne incydenty miały charakter masowy. Czy oznacza to jednak, iż mamy się wstydzić za samą ideę Krucjat? Wydaje mi się, że nie. Ja w każdym razie nie zamierzam. Porównajmy, jak krwawo islam znaczył szlak swojej ekspansji. Konkwista: dzieło, które zdobyło dla Chrystusa miliony Indian. Kościół wspaniale rozwijał się na nowo odkrytych terenach, księża i zakonnicy bardzo poświęcali się dla miejscowej, często jeszcze nie dawno uczestniczącej w krwawych kultach, ludności. Świeccy przybywający do Ameryki nie zawsze mieli dobre intencje. Ale to właśnie Kościół bronił maluczkich i wstawiał się za nimi. Ciekawe, jak wyglądały by dzieje odkrywania i cywilizowania Nowego Świata, gdyby Kościół od początku nie był w nim obecny? I jeszcze jedna rzecz: zastanówmy się, gdzie obecnie jest najwięcej Indian, czy tam, gdzie kolonizacji dokonywali protestanci, czy może jednak na terenach, które zajmowali katolicy? Odpowiedź jest powszechnie znana.
Proszę wybaczyć tę długą dygresję, ale myślę, że Polacy nie powinni być ignorantami w kwestii historii swojego Kościoła, a trzy powyższe kwestie to ciągły temat do oskarżeń.
Kończąc chciałem zauważyć, że religia katolicka nie jest – jak już dawno temu zauważył Roman Dmowski – dodatkiem do polskości. Nie jest także kulturową naleciałością, czy zbiorem zwyczajów przekazanych nam przez przodków, które mamy bezrefleksyjnie powtarzać gubiąc ich istotę. Katolicyzm to wiara, dla której musimy spalać się wewnętrznie. Ma ona przemieniać nasze życie, ubogacać je i zbliżać nas do Boga. Musimy walczyć z dziwnymi praktykami, które wymieniłem powyżej, a które spłycają naszą wiarę i narażają ją na erozję. Nie ulegajmy tłumom, nie wstydźmy się swojego „fanatyzmu”, inwestujmy w dobrą kulturę odrzucając antykatolickie gnioty, zadbajmy o katolicką formację dla siebie i naszych bliskich. Bądźmy „nietolerancyjni” wobec otaczającego nas zła. „Schodząc na ziemię” dodam za Sługą Bożym kardynałem Stefanem, Wyszyńskim, że: „albo Polska będzie katolicka, albo nie będzie jej wcale”.