3DROGA.PL

Portal 3droga.pl

Portal Nacjonalistyczny

Adrianna Gąsiorek: Historia pewnego pisarza (opowiadanie- Orle Pióro #4)

Do tej pory moje miasto zawsze sprawiało, że wena przychodziła do mnie znienacka, śmiałem się, że z artysty stałem się wyrobnikiem twórczości. Siadałem w jednej z kamienic przy starym rynku, zapisywałem zeszyt i w zasadzie powieści pisały się same. Nie będę ukrywał, że podrzędne kryminały, z domieszką mdłej miłości, dla kobiet w średnim wieku, sprzedawały się najlepiej. Nie miałem wyrzutów sumienia, że serwuję polskiemu społeczeństwu literacki gniot. W końcu wychodzę z założenia, że każdy czyta to, co lubi (o ile w ogóle ktoś w tym kraju jeszcze czyta). Osobiście przepadam za reportażami, czytam o wszystkim i z różnej perspektywy. Uważam, że moja niezależność i apolityczność jest bardzo pomocna w ocenie rzeczywistości. Oczywiście jestem bywalcem różnych spotkań literackich, konferencji, na których wzajemnie uświadczamy się w teorii, że jesteśmy grupą wybraną — intelektualistami. Przerzucamy się nowościami literackimi, wymieniamy nazwiska poetów, o których nikt nie słyszał. Podnosimy wartość dzieł, które wcale nie są warte uwagi.

Tak było również pewnego razu, kiedy zapewniałem wszystkich, że nieznajomość literatury postkolonialnej jest wielkim grzechem. Dużo mówiłem o „Oriencie”, „Świecie Islamu” czy „Czarnej Afryce, polecałem Things fall apart z 1958 roku autorstwa Chinua Achebe. Jak możecie się domyślać tak naprawdę nie interesowało mnie zupełnie – kto i na kogo napadał, oświecał i jakie są tego konsekwencje. Stałem się jednak dzięki tej „modnej i poprawnej” łatki osobą wartą uwagi. Studenci, ale również profesorowie przychodzili i pytali mnie, kogo twórczość polecam i co myślę o wielu sprawach. Bardzo szybko okazałem się osobą popularną w środowisku szeroko rozumianej kultury. Napisałem nawet kilka recenzji „dzieł” Doroty Masłowskiej — w związku z tym przekonałem do siebie także żeńską część środowiska. Byłem zatem pisarzem wspierającym biednych imigrantów i walczącym o rzekome prawa kobiet. Oczywiście nie miało to za wiele wspólnego z moim faktycznym poglądem na świat.

Miałem dystans do tego, co działo się wokół mnie. Wolałem być obserwatorem, który podejmując temat w swojej twórczości wcale nie będzie ukazywał swojego zdania. Bardzo oddzielałem ja liryczne od mojej osoby. Walczyłem z szufladkowaniem, dlatego odmawiałem nagród przyznawanych zarówno od Wyborczej, Krytyki Politycznej, jak i Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał się opowiedzieć — ponieważ bycie z boku również jest pewną drogą, a każdy nasz wybór może być oceniony politycznie i bez naszej wiedzy.

Piszę o tym, ponieważ dokładnie tak stało się ze mną — jeden listopadowy wieczór otworzył mi kilka ciekawych dróg, zamykając wszystkie pozostałe, które przemierzałem do tej pory. Ten jeden wieczór znaczył więcej niż moja postawa ala Wyspiański, obserwatora — pisarza, więcej niż moi czarni postkolonizatorzy, a nawet więcej niż sepleniące koleżanki z kongresu kobiet. Szybko do bielskiej „bohemy” się dostałem, bez żadnych trudności, wystarczyło pisać o tym, co było na czasie i było poprawne politycznie. Jeszcze szybciej zostałem z niej wykluczony, w zasadzie bez powodu.

To właśnie na początku listopada, na pewnym historycznym spotkaniu w Książnicy Beskidzkiej, na pięknej ulicy Juliusza Słowackiego (znam więcej powodów świadczących o jego geniuszu niż Gombrowicz) spotkałem Pana X. Nie chciałbym, żeby odebrał moje wyznania dla Was jako zarzut czy zrzucenie winy na niego za moje wykluczenie kulturalne, dlatego nie będę podawał jego danych. Pan X zainteresowany historią wraz z młodą grupą ludzi przyszedł na to samo spotkanie co ja. Nie widziałem go nigdy wcześniej, chociaż z obserwacji ludzi zgromadzonych w gmachu widziałem, że był tam stałym i starym (dosłownie) bywalcem. Patrząc na niego wyobrażałem sobie zapisane starodruki, opowieści o ludziach z dawnych czasów, ludziach o innej moralności i postawie niż dzisiaj. Wokół niego znalazło się sporo młodych ludzi, ciężko ich jednoznacznie oceniać — kobiety i mężczyźni w podobnym wieku, ale pochodzący raczej z różnych środowisk. Podobno przyszli z nim i odgrywali rolę opiekunów tego człowieka. Obserwowałem ich całe spotkanie, słuchałem, co mają do powiedzenia na wiele tematów dotyczących historii Bielska-Białej. Byli poruszeni w wielu momentach i chętnie zabierali głos w imieniu Pana X, który z lekkim uśmiechem i wyrazem wdzięczności wpatrywał się w młode twarze. Przypomniał mi się od razu ostatni polskim film, który widziałem w ramach Kultury Dostępnej. Oczywiście razem ze znajomymi (już dawnymi) musieliśmy obowiązkowo zobaczyć film Wajdy z dobrą rolą Lindy „Powidoki”. Pan X jawił się jako Strzemiński otoczony swoimi wyznawcami. Musiałem się dowiedzieć, kim byli ci ludzie. Od razu w mojej głowie pojawił się pomysł na kolejną powieść. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, że zmieni on moje dotychczasowe życie zarówno literackie, jak i prywatne.

Po spotkaniu podszedłem do grupy skupionej wokół starszego człowieka, przedstawiłem się jako pisarz i dziennikarz, który chętnie zadałby kilka pytań na temat dzisiejszego spotkania. Pan X nie odezwał się słowem, w oczach młodych ludzi pojawiło się zwątpienie i od razu poczułem ich negatywne nastroje wobec mojej osoby. Nie chcieli ze mną rozmawiać, odeszli bez słowa, pomagając Panu X przy schodzeniu po stromych schodach. Wyszedłem za nimi, słyszałem, że widzą się dzisiaj wieczorem w klubie „BWA”. Już wtedy wiedziałem, że moje plany na wieczór znacząco się zmieniły.

Zaryzykowałem i mniej więcej koło godziny 19 zaglądnąłem w podane wcześniej miejsce. Wnętrze wypełnione było młodymi ludźmi, wypatrywałem znajome twarze z Książnicy. W końcu udało mi się rozpoznać kilka osób. Podszedłem do nich i jeszcze raz poprosiłem o rozmowę. Musiałem poczekać na ich decyzje, po chwili podszedł mnie ich Koordynator (tak o sobie mówił) i zaproponował zajęcie miejsca przy jednym z wolnych stolików. Po kilkuminutowej rozmowie dowiedziałem się, kim był Pan X, a także to, że mam do czynienia z czymś, co do tej pory było dla mnie odległe podobnie, jak orientalna wyspa u Achebe — środowisko narodowców. Oczywiście widziałem w mediach kilka popisów różnych organizacji, także w moim kręgu mówiło się o nich w dość tajemniczy bądź pejoratywny sposób. Jedni się ich bali, inni nimi gardzili. Nie znałem nikogo, kto powiedziałby o nich coś pozytywnego. Sam nie miałem zdania na ich temat — jak wcześniej wspomniałem, żadna ze stron nie była mi bliska. Podział na lewicę i prawicę to przeżytek, o którym nie warto pamiętać. Co dziwne, ci młodzi ludzie mieli podobne podejście do tej sprawy. Widziałem, że odkryłem coś nowego, co w mojej twórczości i przy ostatnim braku weny, może przynieść świeżość i nowych czytelników.

Zaprosili mnie na kolejne spotkanie, na którym miał być również Pan X. Wydarzenie dotyczyło zbliżającego się Święta Niepodległości – 11 listopada. W sporej sali, w samym centrum miasta, zebrało się wielu mieszkańców, byli również młodzi ludzie, których poznałem wcześniej. Opowiadano sporo historycznych referatów, ale były także odniesienia do współczesności. Przedstawiano zdjęcia i nagrania z Marszu Niepodległości, który od kilku lat odbywał się w Warszawie. Widziałem te obrazy w mediach, pamiętam, że zawsze kilka dni po tych wydarzeniach, szacowano straty i przedstawiano zdemolowaną Warszawę. Zawsze zastanawiałem się, co ma wspólnego nasze państwowe święto, z młodymi kibolami, którzy rzucają cegłówkami w stróżów prawa. Nie wypowiadałem się nigdy w takich tematach, w zasadzie patriotyczne wiece nigdy nie były mi bliskie. Organizowałem sobie czas w zupełnie inny sposób, poza pisaniem, często wychodziłem w miasto, czasami na kilka dni. Odwiedzałem różne knajpy i poznawałem ciekawych ludzi. Tak wyglądały całe moje studia, dlatego też pewnie, w któryś piękny dzień bezpowrotnie je rzuciłem. To właśnie niczym nieograniczona wolność była moim priorytetem.

Podczas spotkania głos zabrał Pan X, opowiadał historię życia swojej rodziny. Mógłbym Wam opisywać wszystko, czego się dowiedziałem. Przedstawić innych starszych ludzi, którzy także zabierali głos i opowiadali o podobnych przeżyciach. Miałem przed sobą ludzi, którzy nie mieli szans na normalność, którzy najlepsze lata swojego życia spędzili w niewoli. Budzeni w nocy musieli uciekać, a każdy dzień życia przezywali w strachu. Mimo to starali się pomagać innym i walczyć z okupantami. Znam historię Żołnierzy Wyklętych, ale nie przypuszczałem, że będę miał okazję tych ludzi poznać osobiście. Z drugiej strony widziałem narodowców, z którymi pewnie jakoś szczególnie się nie polubię, ale to właśnie oni stali przy kombatantach. Pomagali im fizycznie w wielu trudnych sytuacjach, ale przede wszystkim przekazywali ich historie dalej, aby pamięć o nich była trwała. Niektórzy ubrani w mundury odtwarzali dawne wydarzenia, żeby także młode pokolenia mogły zobaczyć, kim byli ich przodkowie i jaką cenę zapłacili za swoją niepokorność. Pewnie się spodziewacie, że nagle, pod wpływem tych wydarzeń, przeszedłem wielką przemianę i zapisałem się do jednej z organizacji narodowych, mam flagę i opaskę w domu, a w sobotnie popołudnia maszeruje krzycząc „A na drzewach, zamiast liści będą wisieć komuniści”. Troszkę Was rozczaruję, moja przemiana na pewno jest znacząca, ale głównie bardzo osobista.

Wybrałem się jednak na kilka uroczystości i marszy organizowanych przez różne nacjonalistyczne organizacje. Obiecałem, że napiszę powieść, w której bohaterami będą oni – ci młodzi ludzie. Był tylko jeden warunek, przed publikacją musiałem wysłać efekty mojej pracy do weryfikacji. Od razu zaznaczyłem, że nie mam zamiaru wybielać czy wychwalać ich postaci, wszyscy zgodziliśmy się, że po prostu będę pisał prawdę. Długo zastanawiałem się, czy to dobry pomysł, ale utwierdził mnie w tym jeden z wyjazdów, na który wybrałem się do Warszawy. Oczywiście uroczystości były oficjalne, na wewnętrzne poznanie działania organizacji nie miałem szans. Może to i lepiej, lekka nutka tajemnicy jest zawsze mile widziana dla artysty. Zaczęliśmy od Mszy Świętej, przyznam się Wam, że od 15 lat nie byłem w kościele. Zresztą na tradycyjnej Mszy nie byłem nigdy. Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie – sama atmosfera, bardzo podniosła, wnętrze i ludzie, którzy odmawiali modlitwy po łacinie. Od razu wydawało mi się, że przeniosłem się na karty powieści „W imię Róży” Umberto Eco. Później było jeszcze ciekawiej. Na środku wielkiego placu ustawiły się kolumny narodowców z flagami organizacyjnymi i flagami narodowymi. Kilka osób było odpowiedzialnych za porządek, widać było hierarchię, ale również bardzo koleżeńskie relacje. Dowiedziałem się, że przyjechali ludzie z całej Polski. Wytrwałem do końca słuchając odczytów, prelekcji i wykładów. Miałem szczęście poznać innych kombatantów, którzy kolejny raz szokowali mnie swoją postawą. Wróciłem do Bielska-Białej pełen sprzeczności i wewnętrznej walki. Chciałem o tym z kimś porozmawiać, zestawić swoje wspomnienia i reakcje z drugim człowiekiem. Spotkałem się z Luizą – autorką powieści dla dzieci, z którą łączyły mnie kiedyś bliższe relacje, ale nadal często obgadujemy świat przy kawce w „Farmie Cafe”. Mówiłem i mówiłem bez końca o wszystkich ludziach, których poznałem, o ich historiach. Luiza nie była zachwycona, poczułem istną wrogość wobec tego, co mówię. Wydawało się, że chce mnie przekonać, a wręcz narzucić swoje zdanie, że ci ludzie nie powinni w ogóle pojawiać się w przestrzeni publicznej. Nagle okazało się, że całkiem nieświadomie odgrywałem rolę ich adwokata. Przypomniałem sobie stronę, na której dodawali swoje akcje, było tam sporo działalności społecznej, charytatywnej – nawet jeśli to na pokaz, faktom się nie zaprzecza, a moja Koleżanka brnęła w swoje kłamstwa i wykazywała się zupełną niewiedzą w temacie. Zakończyliśmy rozmowę w kiepskiej atmosferze.
Nie musiałem długo czekać – na kolejnym spotkaniu literackim czułem się jak trędowaty. Ludzie wręcz mnie omijali. Pytałem i zachęcałem do dyskusji, ale nikt nie był zainteresowany rozmową. Poczułem, że dostałem już swoją szufladkę – podobnie jak oni. Podobnie jak narodowcy nikt nie chciał mnie słuchać, ale każdy oceniał. Wtedy zrodził się we mnie naturalny bunt, a jego wyrazem była właśnie moja najnowsza książka.

Zaryzykowałem i napisałem o historii „Domu Polskiego”, który funkcjonował w Bielsku. W tym ówcześnie niemieckim mieście pojawili się Polacy, którzy potrafili się zjednoczyć i walczyć o swoją tożsamość. Wiecie, co obecnie znajduje się na tym terenie? Mała tablica, a w tle McDonlad. Z konsternacją pomyślałem – cóż za upadek wartości w świecie kapitalizmu.
Cokolwiek powiecie o środowisku nacjonalistów tylko oni tam przychodzą i tylko oni chcą o tym przypominać.

Pisałem wcześniej, że moja ostatnia książka sprowadziła na mnie wiele kłopotów. Owszem nikt pewnie z moich dawnych kolegów jej nie przeczytał, nie poznał kombatantów, z którymi rozmawiałem i ich pięknych historii. Wystarczyło tylko jedno… tytuł mojej książki – „Wielka Polska”. Dla bohaterów mojej książki jest, była i będzie Wielka, może z czasem i mnie się uda ją bardziej poznać i przyznać należne miejsce.

Podstarzały pisarz z B-B

Poniższe opowiadanie zajęło trzecie miejsce w IV edycji konkursu Orle Pióro- nacjonalistyczna strona kultury– Wielka Polska. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *