Kazimierz Nowak „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd” (recenzja)
Jest jakaś siła w sercu mężczyzny, która pcha go na najwyższe szczyty. Jakaś moc, która pragnie by przełamywał on kolejne bariery własnej słabości, upadał raz po raz po to by wciąż wstawał silniejszym. Jest taki wiatr, który niesie w sobie zapach przygody. Kto raz go poczuje nie może nocami spać, marząc o Wielkiej Górze.
Kazimierz Nowak nie tylko poczuł zapach tego wiatru. On sam się nim stał, przemierzając saharyjskie pustkowia, bezdroża Konga, płynąc na swej łodzi w morderczej podróży po rzece Kasai. Listy z jego podróży mogą być jednym wielkim świadectwem o bohaterstwie i nadludzkiej sile, o tym, że największą moc skrywa ludzkie serce i jego wola. Dla mnie jednak są świadectwem tego, że są marzenia, które warto spełniać, choćby za najwyższą cenę.
Człowiek Kresów, urodzony w 1897 roku w miejscowości Stryj. Po I wojnie światowej zamieszkał w Poznaniu, gdzie pracował jako urzędnik. W 1925 roku południowy wiatr zbudził go ze snu by wyruszył w pierwszą swą podróż – rowerem przez Węgry, Austrię, Włochy, Belgię, Holandię, Rumunię, Grecję, kończąc w Trypolitanii – swojej pierwszej afrykańskiej krainie. Z podróży wysyłał listy i zdjęcia, pracował jako reporter i fotograf by utrzymać pozostałą w Poznaniu rodzinę – żonę oraz dwójkę dzieci. W tym czasie w Polsce szalał kryzys, brakowało pieniędzy na wypłaty dla urzędników, stopa życiowa obniżała się. Jakże piękny i niecodzienny sposób na życie znalazł w tym czasie Kazimierz Nowak. Podróż po Europie była tylko preludium do wyzwania, które rzucił sobie w Trypolitanii.
Jest rok 1931, nikt nie wierzył w spełnienie śmiałych planów Nowaka, a jednak 4 listopada pojawia się on w Trypolisie skąd rozpoczyna swą sześcioletnią podróż. Gdy spojrzy się na mapę z naniesioną trasą naszego rodaka, nie można wprost uwierzyć. Człowiek ten przeciął Afrykę wzdłuż trasą dziką, nigdy przez Białego nie przemierzoną i zrobił to podwójnie! Po osiągnięciu Przylądka Igielnego w maju 1934 r. wyruszył znów samotnie w drogę powrotną, kierując się na północ. Nowak przebywa trasę ponad 40 tysięcy kilometrów – rowerem, pieszo, łodzią, konno, na wielbłądzie i po omacku niemal bez przytomność, prąc wciąż do przodu by nie zginąć pośrodku dżungli od gorączki malarycznej. Hart ducha tego człowieka zdaje się być nadludzki. Nie motywuje go fortuna, wielokrotnie podczas podróży gardzi poławiaczami złota, kopalniami diamentów. Za swe reportaże dostaje wynagrodzenie raczej symboliczne. Nie jest też kolonialnym urzędnikiem, który porwany prze murzyńskie plemiona musi przekraczać własne granice by dotrzeć do cywilizacji i ocaleć. Kazimierz Nowak jest szaleńcem, człowiekiem, który z własnej woli ruszył na spotkanie ze śmiercią. Człowiek tak wielkiego szczęścia lub może Bożej Opatrzności, że atakujący go lew w krwiożerczym skoku nabija się na trzymaną przez Nowaka jedynie instynktownie, dzidę. Mężczyzna, który po trzech latach docierając na Przylądek Igielny, zdając sobie sprawę z tego ile razy udało mu się dotychczas uniknąć śmierci, idzie dalej drogą zdaje się jeszcze dzikszą.
Kazimierza Nowaka okrzyknięto pionierem polskiego reportażu. Jego opowieści o Czarnym Lądzie starają się w sposób jak najbardziej namacalny dać poczuć czytelnikowi afrykańskie powietrze. Wiele u Nowaka krytyki, czy raczej smutnych wniosków dotyczących ludów murzyńskich. Jeszcze więcej krytyki kolonializmu i zezwierzęcenia Białych. Podróżnik wielokrotnie wspomina, że cieszy go brak polskich kolonii, sądząc że ujma na honorze narodu, płynąca z kolonialnego bestialstwa, jest nie do zmazania. Lektura o Kazimierzu Nowaku utrwaliła we mnie pogląd, że nie ma rzeczy niemożliwych, a jedyną i największą przeszkodą w realizacji marzeń są jedynie nasze własne słabości.
Niekiedy za marzenia trzeba zapłacić cenę najwyższą. Polski podróżnik przeżył swoją niewiarygodną afrykańską trasę choć wiele razy malaryczna gorączka ciągnęła go na tamten świat. Przeżył także spotkania z dziką zwierzyną i niekiedy nie mniej dzikimi ludźmi. Nie zabiły go rwące prądy rzeki i palące słońce pustyni. Zmarł we własnym domu w Poznaniu, niecały rok po powrocie, otoczony najbliższymi, jakby Bóg chciał wynagrodzić mu w ten sposób trud jego podróży.
Pisząc recenzję korzystałem z „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931-1936”. Wydanie VII. Wydawnictwo Sorus, 2013 rok, s.392
Wszystkie zamieszczone fotografie w tekście pochodzą z internetowych zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego