Stefan Tempes: Bitwa
Patrząc na ruiny, często wyobrażam sobie budynki w czasach świetności wypełnione ludźmi, którzy krzątali się w codziennych obowiązkach; dzieci biegające bez celu, tak jakby chciały dogonić przemijający czas; starców opowiadających opowieści swojej młodości, chcących przywrócić chociaż na chwilę obraz dawnych dni. Piękny obraz, który jest często jedynym momentem, kiedy uśmiecham się w czasach zniszczenia. Dzisiejszy dzień ma być dniem, który zakończy wieloletnią krucjatę oczyszczenia naszej planety. Stoję pośród ruin, zadając pytania, na które nie znam odpowiedzi: czy będę mógł pozostawić swoją planetę, aby ruszyć walczyć dalej z Federacją Handlową? Czy mógłbym zapomnieć o swojej zemście, założyć rodzinę i cieszyć się każdym dniem? Czy dane nam jest wygrać wojnę? Ilu jeszcze żołnierzy zginie w naszej walce o wolność Thule? Życie dowódcy nie jest proste, kiedy trzymasz w swoich dłoniach los wielu istnień, a twoja pomyłka zamienia się w bilans ofiar. Stoję i patrzę, jak w oddali mój Legion przygotowuje się do batalii, która ma nadejść. Chciałbym wierzyć, że tego dnia nikt z moich chłopaków nie straci życia. Jednak jako dowódca nie mogę się oszukiwać, życie w fałszu to życie krótkie i bezcelowe. Krew będzie płynąć strumieniami jak zawsze, ale każda kropla krwi daje początek strumieniowi zdarzeń i życiu, które musi powrócić na nasze ziemie. Filozofuję. To oznaka, że czas wrócić do obowiązków, które sprawiają, że mój mózg nie stawia pytań, na które nie chce odpowiedzieć. Czas ruszyć na kolejną bitwę, która przybliży naszą ziemię do odzyskania upragnionej wolności.
Centuria Gamma rusza do boju, rozpylając gaz bojowy, którego zadaniem jest sparaliżować bestie wychodzące na żer oraz dając nam czas na rozlokowanie działek szybkostrzelnych w ruinach wieżowców, które legły w gruzach podczas pożaru hut. Mój oddział przemierza ruiny szybko niczym wiatr niosący burzę. Jeden wieżowiec po drugim zostają obstawione przez nasze odziały, ponieważ wiemy, że tylko zmasowany ogień działek może powstrzymać kreatury przed zaatakowaniem nadciągających oddziałów szturmowych, które powinny oczyścić nam drogę do okrętów międzyplanetarnych. Bitwę czas zacząć. Grad pocisków zalewa wrogie zastępy, dając nam szansę na dojście do celu. Biegniemy przed siebie, siekąc wrogów pełni gniewu i chęci zemsty. Coraz większa ilość kreatur rusza na nasz odział; nagle czuję, jak mój towarzysz broni pada obok mnie. Bestia wbiła swoje szpony w jego brzuch, mój miecz szybko odnajduje drogę do celu – odrąbuje głowę bestii. Kolejna bestia pada trafiona w pierś kilkoma pociskami rozpalonej plazmy, która rozsypuje tułów maszkary. Spojrzałem na młodego żołnierza i spostrzegłem, jak ulatuje z niego życie z każdą kroplą krwi wypływającą z jego ciała.
– Dowódco, dowódco.
Słowa wyduszone przez mojego legionistę przeszywają mój umysł.
– Dowódco, czy ty boisz się śmierci?
Słowa Jeremiego brzmiały jak głos mojego sumienia wbijający się w głębię mojej duszy.
…zostawić ten świat, nasz odział, naszą walkę, umrzeć jak my wszyscy, zapłonąć na pogrzebowym stosie, odejść do naszych rodzin?
– Nie wiem; wiem tylko, że jedno moje życie jest tak samo wartościowe jak twoje, moje gwiazdki na naramiennikach nie znaczą nic przy obliczu śmierci i krwi poległych.
Jeremi uśmiechnął się i wypowiedział ostatnie słowa, które brzmiały z potężną mocą:
– Pierdol się dowódco, masz wygrać dla mnie tę wojnę. Przepraszam, ale jest pan najlepszym żołnierzem, jakiego spotkałem w swoim życiu. Masz wygrać tę wojnę, ale pamiętaj, że…
Słowa urwały się wraz z linią życia żołnierza. Zamknąłem oczy Jeremiego, który odszedł w walce będącą batalią o wolność.
– Musimy ruszać, nie możemy opóźnić natarcia naszych sił.
Szybko wydałem polecenie, jednak w mojej głowie trwała druga bitwa pomiędzy pytaniami, które mnie nękają a wolą walki. Czy jestem dalej człowiekiem, który będzie potrafił zbudować dom, założyć rodzinę? Czy już ostatecznie stałem się dzieckiem wojny? Kim jesteśmy? Wojownikami, którzy giną dla swoich rodzin, domów w imię swoich bogów czy straceńcami, którzy walczą, aby opóźnić swoją śmierć? Gdzie leży granica między misją a zatraceniem? Myśli to część jaźni człowieka, która stawia nas wyżej od zwierząt, ale również sprawia, że nigdy w pełni nie możemy poddać się radości. Walka trwa. Czas wracać myślami na ziemię. Nagle jedna z bestii przedarła się przez nasze linie. Wymierzyłem prosto w twarz bestii i nic, nie przeładowałem broni; za dużo myśli, za mało zdecydowania. Zapadł mrok i poczułem metaliczny smak krwi. Smak śmierci.
Ciemność. Rozdarty wewnątrz pytaniami, na które nie ma odpowiedzi. Czy umarłem? Nie, słyszę głosy moich żołnierzy, chociaż przytłumione, jakbym znajdował się pod wodą. Wodą dzieląca mnie od śmierci. Co się stało? Co mnie zgubiło? Czy zadawałem sobie zbyt dużo pytań, na które nie znałem odpowiedzi?
Czas wstać… czas podjąć walkę.
– Dowódco! Na szczęście wrócił pan do nas.
Głos, który przebił się przez falę mroku, należał do Valdorfa. Starszy żołnierz stał nad szpitalnym łóżkiem w otoczeniu moich żołnierzy.
– Żyję, panowie. Czy zwyciężyliśmy?
Twarze moich żołnierzy rozpromieniły się i usłyszałem słowa:
– Ultima zdobyta, bestie pokonane, stacja zajęta.
Słowa te były jak spełnienie moich marzeń. Marzeń o zwycięstwie, które uhonoruje śmierć wszystkich mieszkańców naszej planety. Krew nie poszła na marne.
– Jak wygląda sytuacja?
Valdorf szybko zmienił swój wyraz twarzy. Uśmiech zniknął, a pojawiła się gorycz. Gorycz, którą widziałem przy śmierci jego syna.
– Ponieśliśmy wielkie straty. Tysiące naszych ludzi zginęło. Nie spodziewaliśmy się z ich strony takiej mocnej obrony. Przecież to głupie bestie, ale zachowywały się tak, jakby coś nimi kierowało. Tylko odwaga naszych ludzi…
Jeden z oficerów przerwał mu:
– Dość, przestań. Bilans strat zostawmy na inny dzień. Dowódca musi odpocząć. Jego rany są jeszcze świeże. Przecież spał przez 3 dni.
Spałem trzy dni. Trzy dni, w których nasze odziały walczyły z hordami bestii. Dopiero teraz poczułem ból moich ran. Bestia wbiła szpony w moje żebra, próbując rozszarpać moje wnętrzności. Jedynie reakcja moich żołnierzy ocaliła mnie przed rychła śmiercią, która zakończyłaby moją opowieść. Co dalej, co teraz, czy jestem w stanie wrócić na pole walki?
Te pytania pojawiały się kolejno na mojej liście, która już teraz pękała w szwach, gdy próbowałem ogarnąć tak wiele kwestii, jakie mnie przerastały. Tak przynajmniej czułem. Jeden człowiek obarczony odpowiedzialnością za losy całej planety. Generalny Dowódca Legionu Światła. Tytuł długi tak samo, jak długa jest lista oczekiwań wobec mnie. Nie, nie mogę tak myśleć. Obowiązki, które pełnię, są przede wszystkim ścieżką do zwycięstwa naszych sił.
Dowódcy poszczególnych centurii opuścili pomieszczenie szpitalne, w którym się znajdowałem. Zostałem sam ze swoimi myślami. Jedyna rzecz, której byłem teraz pewien, to to, że muszę pomścić wszystkich, którzy zginęli w walce pod naszym krwawym sztandarem. Mamy okręty mogące wynieść nas ku bazie wroga.
Minęło kilka dni. Pracę nad ostatnią batalią szły pełną parą. Machiny wojenne były transportowane do luków bagażowych okrętów, magazyny pełne amunicji. Jesteśmy gotowi, ale czy moja psychika jest gotowa do podjęcia decyzji o wylocie? Co jeżeli wygramy, co jeśli przegramy? Każdy dowódca w historii walczy z tymi pytaniami, próbując przewidzieć to, co ma nastąpić. Pytanie bez odpowiedzi.
Valdorf podszedł do mnie, kiedy byłem pochłonięty myślami:
– Jesteśmy gotowi. Czas ruszyć, by zakończyć ten horror.
Odpowiedziałem:
– Masz rację, czas ruszać. Obawiam się, że nie będzie to łatwa bitwa.
Doświadczony żołnierz odpowiedział:
– Tak. Nie będzie to łatwe. Nic nie przychodzi łatwo. Zasialiśmy ziarno walki, teraz zbierzemy obfity plon. Pytanie pozostaje tylko jedno: czy będziemy potrafili przełknąć chleb upieczony z tego ziarna?
– Co masz na myśli?
– Widzisz: tyle lat walki, tyle śmierci. Ja nie mam nikogo, moje dzieci już nie żyją. Nikt nie przejmie mojej roli, gdy umrę. Może zabrzmi to trochę bezczelnie, ale znajdź kobietę, zrób jej gromadkę dzieci i żyj pełnią życia. Bez tego wszystkiego chleb, który upiekliśmy, będzie bezcelowy. Nie możemy po prostu wygrać. Zwycięstwo odniesiemy wtedy, gdy zobaczymy pełne kłosy zbóż, pasące się bydło. Zakłady znów produkujące sprzęt potrzebny nam do życia. Gromadki dzieci biegające na dziedzińcach. To jest sens naszej walki. Nie to, ile krwi przelejemy. Nie zapomnij tego, inaczej nasze życie i walka byłyby bez sensu. Jeżeli z naszej krwi nie będzie plonu, umrzemy.
Byłem zaskoczony. Valdorf, słynący z małomówności oraz chodzenia twardo po ziemi, wypowiedział tak filozoficzne słowa.
– Valdorf, zaczynasz się starzeć. Dziękuję jednak za twe słowa. Ruszamy jutro, gdy nadejdzie zmrok. Przekaż żołnierzom. Niech piją, bawią się, jakby jutra miało nie być.
Tak oto rozpoczął się ostatni etap naszej zemsty. Sztandary jutro znów zostaną rozpostarte wysoko. Idziemy walczyć, ale tym razem będę skupiony i pewny swego. Czas rozpocząć walkę.