3DROGA.PL

Portal 3droga.pl

Portal Nacjonalistyczny

Edward Poniży: Polska polityka rolna na tle Unii Europejskiej

polska polityka rolna, polskie rolnictwo

Milton Friedman nie umie skakać jak żaba

Zacznijmy od pewnej anegdoty, przytaczanej okazjonalnie przez komentatorów skłaniających się w stronę wolnorynkowych rozwiązań gospodarczych. Laureat nagrody Nobla z ekonomii, Milton Friedman – pytany na przełomie lat 80. i 90. poprzedniego stulecia, o to jak powinny pokierować swoimi gospodarkami państwa wychodzące z realnego socjalizmu – mówił, że powinny one wdrażać rozwiązania krajów bogatych, z czasów gdy te były jeszcze biedne. Friedman w ten sposób chciał powiedzieć, że post-komunistyczne państwa powinny jak najbardziej ograniczyć aktywność państwa w gospodarce.

Jednak od czasu gdy padły te słowa minęły trzy dekady, i obecnie mogą wydać się zabawne, biorąc pod uwagę, że

1 XIX-wieczny tzw. Dziki kapitalizm nie był wcale aż tak wolnorynkowy, a państwa będące pionierami kapitalizmu były w istocie merkantylistyczne (niech nawet będzie, kolonialne), i chętnie używały ceł do ochrony rodzimych gałęzi przemysłu. W pierwszej zaś połowie XX wieku kapitalizm oczywiście na zachodzie panował, ale był zazwyczaj protekcjonistyczny, zaś po II Wojnie Światowej był keynesistowski – tj. państwo stymulowało wybrane gałęzie gospodarki, głównie te które uważało za strategiczne – czyli również nie ma mowy o idealnym „wolnym rynku”

2 okres najdzikszego kapitalizmu przypadł właśnie na lata 90-te. Finansjalizacja gospodarki zaczęła się już w czasach Reagana (niektórzy nawet powiedzą, że już za kadencji Cartera), jednak to w latach 90. globalizacja osiągnęła swój szczyt, rozszerzając się także na państwa post-komunistyczne (w tym także Chiny). W kolejnych latach podpisywano kolejne traktaty znoszące cła, oraz utworzono instytucje regulujące coraz bardziej otwierający się handel światowy (Światowa Organizacja Handlu w 1994), kontynentalny (EU przez lata 90-te oraz 2000-ne), regionalny (np. Środkowoeuropejskie Porozumienie o Wolnym Handlu z 1992, czy Euro-Śródziemnomorskie Porozumienia z lat 2000-nych) itd. Traktaty te zresztą były często promowane oraz podpisywane przez przedstawicieli partii głoszących ochronę pracownika. Na przykład, w USA był to prezydent Bill Clinton z Partii Demokratycznej, w Wielkiej Brytanii premier Tony Blair z Partii Pracy, a w Polsce był to premier Leszek Miller z Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

O ile zrozumiałym jest, że „ludzie wschodu” z zacofanych państw demo-ludu mogli odruchowo chcieć kopiować wszystko to, co przychodzi z dostatniego zachodu, trudno nie jest oprzeć się wrażeniu, że niemal wszyscy politycy odpowiedzialni za tworzenie polskiej polityki rolnej III RP wzięli sobie radę Friedmana do serca.

Struktura polskiego rolnictwa była od dekad wyzwaniem. Silnie rozdrobnione, rodzinne gospodarstwa nie były tak wydajne jak wyspecjalizowane gospodarstwa na zachodzie. Zarówno w PRL-u, jak i w III RP politycy marzyli o scalaniu małych gospodarstw, oraz o nadaniu im bardziej przemysłowego, „zachodniego” charakteru. Jednak co ciekawe, w zachodniej Europie od kilku dekad popularność zdobywa przeciwny trend, który przychylniej spogląda właśnie na małe gospodarstwa. Polacy powinni więc się zastanowić czy wprowadzanie przestarzałych pomysłów opłaca się w czasie, gdy technologia rozwija się coraz szybciej. Dla zilustrowania przyjrzyjmy się kilku przykładom.

W latach 2000-nych w Polsce został wdrożony nowoczesny system bankowy, a np. technologia płacenia dotykowego, którą wtedy przyjęliśmy dopiero w ostatnich latach – i to z wielkim oporem – jest wprowadzana w Niemczech. W wielu państwach czarnej Afryki, gdzie dostępność do usług bankowych jest znikomy, od lat funkcjonuje innowacyjny system mikropłatności mobilnych oraz kryptowalut.

Nie chcę tutaj jednak pisać o systemie bankowym, który oczywiście jest obecnie wielką „ściemą”, jako że za kadencji prezydenta Nixona jego wartość została całkowicie oddzielona od parytetu złota, co pozwoliło amerykańskiemu bankowi centalnemu (Rezerwie Federalnej) na kreację pieniądza „z powietrza”, oraz na eksport inflacji na cały świat (co jest warte opisania w osobnym artykule). Chodziło mi tutaj o zilustrowanie, że w gospodarce istnieje zjawisko „żabich skoków”, czyli omijania pewnych etapów rozwoju, jeśli powstała już bardziej rozwinięta technologia. Nie trzeba znowu wymyślać koła, odkrywać Ameryki czy wyważać otwartych drzwi. Teraz przejdźmy to części najważniejszej, czyli rolnictwa.

Lepszy wróbel w garści niż gołąb w zachodniej Europie

Jak wcześniej wspomniałem, polskie rolnictwo jest zdominowane przez małe gospodarstwa. Na poniższej grafice można zobaczyć, że jest tak częściej niż w innych krajach byłego bloku wschodniego. Jest tak dlatego, że właśnie w Polsce sprzeciw wobec kolektywizacji był największy.

https://www.researchgate.net/publication/327272503_Study_on_risk_management_in_EU_Agriculture_Annex_2-Case_study_2_How_to_enhance_the_participation_of_small-scale_and_non-specialised_farms_in_crop_insurance_schemes

Kiedy Polska stała się członkiem Unii Europejskiej, jej rolnictwo stało się beneficjentem płatności z budżetu Wspólnej Polityki Rolnej, która stanowi największą część budżetu UE (aż 1/3, a do niedawna wynosiła jeszcze więcej!). Na lata 2014 – 2020 zaplanowano, że z roku na rok budżet będzie coraz mniejszy, zaś proporcjonalnie większą jego część stanowiła polityka spójności, czyli również fundusze na rozwój regionalny. Polityka ta składa się z dwóch filarów:

Filaru pierwszego, z którego gospodarstwa otrzymują płatności warunkowane ich rozmiarem. Jest to przepotworzona wersja „starożytnej” metody wspierania rolnictwa, czyli płatności „za tonę” produktu. Przepotworzenie to zostało wymuszone buntem państw rozwijających się przeciwko zalewaniu ich rynków przez tanią, dotowaną w produkcji żywność z państw rozwiniętych, co państwa zachodnie robiły, nie będąc w stanie sprzedać całej wyprodukowanej żywności na rynku wewnętrznym. Fenomen ten został nazwany „górami żywności”. Sytuacja zakończyła się przeistoczeniem Układu Ogólnego w sprawie Taryf Celnych i Handlu w Światową Organizację Handlu w 1994 roku, która reguluje również handel dobrami rolniczymi na podstawie Porozumienia o Rolnictwie (Agreement on Agriculture), które m.in. stwierdza, które rządowe dotacje produkcji zakłócają handel, a które nie. Płatność „za tonę” to klasyk jeśli chodzi o zakłócanie handlu, dając rolnikom impuls do produkowania jak największej ilości produktu. Państwa zachodnie zobowiązały się wycofać tego rodzaju wsparcie, co do pewnego czasu sukcesywnie robiły. Efektem zmian było właśnie wprowadzenie płatności I Filara

Filaru drugiego, w skład które go wchodzą różnej maści fundusze na rozwój wsi (oraz zwiększenie jej atrakcyjności jako miejsca pracy i zamieszkania) oraz wspierające gospodarstwa na podstawie wybranych aspektów, głównie związanych z wytwarzaniem szerokiej maści dóbr: roślin, zwierząt, czy dóbr publicznych, takich jak produkcja zdrowej żywności, zapewnianie czystego powietrza, współtworzenie krajobrazu. Ze względu na szeroką gamę płatności, politykę drugiego filara nazywa się multifunkcjonalną.

Biorąc pod uwagę rozdrobnioną strukturę polskiego rolnictwa, zrozumiałym powinno być, że polski rolnik skorzystać może bardziej na płatnościach II Filara. Zawarte w nim płatności np. dla małych czy młodych rolników są w stanie objąć większą grupę polskich rolników, niż płatności Filara I, na których najbardziej korzystają wielkoobszarowcy. Mimo tego, każdy kolejny polski rząd na arenie EU jest znany jako „obrońca I Filara”. Państwa zachodnie zaś, w których farmy są większe, przewrotnie wspierają rozwój płatności Filara II. Ostatnie polskie rządy, które w mniejszym lub większym stopniu odwołują się do tradycji chadeckiej, tak jak zachodnia chadecja, uparły się właśnie skupiać na Filarze I. Na zachodzie jest to jednak o tyle sensowne, że chadecki elektorat to w dużej mierze właśnie rolnicy. W Polsce jednak sytuacja wygląda dokładnie odwrotnie. Być może polskie rządy starają się zaskarbić sobie sympatię zachodnich chadeków. Jeśli tak jest, to odbywa się to kosztem polskiego rolnika. Jednak nawet z cynicznego punktu widzenia, na przykład partie prawicowe, takie jak PiS, mogłyby skupić się na promowaniu małych gospodarstw, które dominują w ich bastionach na wschodzie i południu kraju. Zaś ze strategicznego punktu widzenia, dla Polski więcej sensu miałoby sprzymierzenie się z zielonymi w kwestiach Wspólnej Polityki Rolnej.

Mali rolnicy, czyli niezależni obywatele, „szlachcice na zagrodzie” jak ktoś woli, to także „hedż” przeciwko kryzysom, ale i szokom logistycznym (vide Covid-19, niedawna blokada Kanału Sueskiego), lub masowym klęskom nieurodzaju i kataklizmom, ze względu na które import żywności może być ograniczony.

Oprawa graficzna: Resistance Arts

Powyższy tekst został opublikowany w szóstym numerze pisma W Pół Drogi. PDF z tym numerem jest dostępny TUTAJ, inne numery naszego pisma możesz zobaczyć TUTAJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *