Enric Ravello: Przeciwko neoliberalizmowi w swej teorii i praktyce
Wyraz „liberalizm” jest używany coraz częściej i z coraz mniejszym znaczeniem, politycy różnych opcji określają się jako „liberałowie”, nie mając zamiaru mówić nic konkretnego, po prostu broniąc niejasnej idei „wolności”, którą każdy sobie wyobraża w sposób osobisty i inaczej. Wyraz „liberalny” jest dziś używany od lewej do prawej, nawet przez skrajną prawicę, w sprzecznych kontekstach i bez sprecyzowanej treści. Mówią, że największym sukcesem diabła było wmówienie ludziom, że nie istnieje. Liberalizm jest w istocie bardzo konkretną ideologią, dominującą ideologią i sporą część jego triumfu polega na tym, że wszyscy przyjmują go jako coś „neutralnego”, dokładnie tak, jakby nie istniał jako ideologia jako taka i był jedyną możliwą logiką. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Liberalizm jest ideologiczną nadstrukturą klasy społecznej, która rozwinęła się wraz z kapitalizmem kupieckim, klasy społecznej, która następnie stała się pierwszą ekonomiczną i społeczno-polityczną protagonistką w Europie Zachodniej od XVI wieku. Ta klasa społeczna – która w Anglii była nazywana w Anglii „wigami” – stawiając na pierwszym miejscu wzbogacenie gospodarcze ponad wszelkie inne względy, zażądała osłabienia państwa, a także nieufności wobec klas ludowych (narzucając cenzus wyborczy), rozumianych jako „konserwatywnych” i związanych ze strukturami starego reżimu, to znaczy z tradycyjnymi europejskimi formami gospodarczymi i społecznymi.
Liberalizm jest ideologią przywileju ekonomicznego, klasy ludowe były znacznie bliższe konserwatyzmowi niż liberalizmowi, zgodnie z którym tylko elita gospodarcza pochodzenia komercyjnego miałaby prawo uczestniczyć w życiu publicznym, a na marginesie dopiero państwo i klasa robotnicza, rzemieślnicza i chłopska.
Koncepcyjnie liberalizm polega na „wyzwalaniu” – to znaczy na uwalniania człowieka ze wszystkiego, co go definiuje jako takiego, na uczynieniu z niego aseptycznej i wymiennej jednostki, kolejnego kawałka rynku, rozumianego absolutnie jako jedyna płaszczyzna, na której się rozwija społeczeństwo. Wychodząc z tej zasady, „klasyczny” liberalizm rozpoczął się od zniszczenia cechów i organicznych organizacji pośrednich tradycyjnych społeczeństw, aby przejść do ataku na Państwa – „im mniej państwa, tym lepiej” – i na sektor publiczny (poprzez prywatyzację kluczowych sektorów, zdrowie, edukacja), aby teraz zaatakować rodzinę, tożsamość zbiorową i tożsamość seksualną za pomocą błędnej ideologii gender. Dlatego stanowczo stwierdzamy, że ideologia globalistyczna jest niczym innym, jak rozwinięciem do logicznego wniosku ideologii liberalnej. Między liberalizmem a globalizmem nie ma zerwania ani różnicy ontologicznej, globalizm jest po prostu ostatnią fazą liberalizmu i jego próbą narzucenia go na skalę planetarną, próbą, która dziś planuje swój ostatni cel ideologiczny: absolutna jednolitość wszystkich członków gatunku ludzkiego na globalnym rynku: poza tożsamością, rodziną i „uwarunkowaniami” seksualnymi, ostatnie bariery, które musi pokonać, aby narzucił swój normalizujący koszmar. Liberalizm jest główną przyczyną wszystkich agonalnych problemów, od których cierpią dziś społeczeństwa europejskie. W konsekwencji jest to wielki wróg, który wymaga zniszczenia. Zapowiadana „Agenda 2030” to wielka ofensywa, w której wzmocniony globalizm, który zjednoczył jego dwa wektory: kulturalny liberalizm tradycji lewicowej i ekonomiczny neoliberalizm przyjęty przez „prawicę”, na czele ze światową nadklasą, dąży do narzucenia ostatecznej swej „agendzie” urbi et orbi w obecnej dekadzie. W sprzyjającym jej kontekście geopolitycznym, gdzie przewodnia rola państw jest zastępowana przez inne podmioty geopolityczne, stare liberalne marzenie o zastąpieniu państwa we wszystkich obszarach również dotarło do geopolityki, której rola szybko staje się zastąpiona przez duże międzynarodowe firmy.
Przeciwko ideologii liberalno-globalistycznej: społeczny identytaryzm
Wychodząc od antytetycznych zasad, każda odpowiedź na liberalny globalizm musi mieć za swoją pierwszą zasadę właśnie obronę wszystkiego, co definiuje osobę, czyli tożsamość, rolę płciową, lokalność, ekologizm i społeczną obronę wspólnoty. Odpowiedź, w której wspólnota i tożsamość „my” przeciwstawiają się ontologicznie uniwersalistycznemu i globalistycznemu „wszyscy”. Dla liberalizmu człowiek rodzi się „ex novo”. Oznacza to, że nie jest częścią społeczności, tradycji ani tożsamości, jest po prostu jednostką, która działa wyłącznie w interesie indywidualnym i ekonomicznym. W pewnym sensie liberalizm jest teorią absolutnego indywidualizmu, w ramach której jednostka, bez korzeni, przeszłości i pamięci, a zatem równa i wymienna z innymi ludźmi, zrzesza się z innymi, aby bronić własnych interesów, które mają przeważnie charakter ekonomiczny. To połączenie partykularnych interesów tworzy społeczeństwo, rozumiane zasadniczo jako rynek.
Państwo rozumiane na zasadzie minimalnego porozumienia, jest „mniejszym złem”, które należy maksymalnie zredukować, aby to rynek – liberalny totem – regulował stosunki między jednostkami.
My, identytaryści, jesteśmy przeciwieństwem myśli liberalnej, zarówno pod względem jej zasad, jak i zastosowania. Dla nas społeczeństwo nie jest tworzone przez kontrakt handlowy – liberalną zasadę – ale przez historię, dziedzictwo i tradycję. Człowiek rodzi się z dziedzictwem i w określonym środowisku, jest od pierwszej chwili częścią grup i to właśnie te grupy, narody, wierzą w Państwa. Dla tożsamościowów „my” poprzedza i warunkuje „ja”, podczas gdy „ja” oderwane od „my” jest podstawą ideologii liberalnej, uniformistycznej i globalistycznej.
W klasycznej Grecji, kolebce demokracji (władzy ludu), „demos” łączyło się i legitymizowało z etnosem. Nie ma to nic wspólnego z grupą osób powiązanych ze sobą interesami ekonomiczno-handlowymi. W tym sensie konieczne jest przywrócenie prawdziwej natury demokracji.
Rozumiejąc społeczeństwo jako wspólnotę, która łączy głębokie więzi historyczno-kulturowe, znajdujemy się na antypodach liberalizmu i jego idei zredukowania państwa do minimum. Państwo jest politycznym instrumentem wspólnoty historyczno-tożsamościowej, dlatego zapewni jej ochronę i wszystkich swoich członków i nie pozostawi go niesprawiedliwej woli „rynku”, rozumianego dziś jako „rynek uniwersalny”.
Przeciwko działaniu neoliberalizmu: Europa protekcjonistyczna i samozainteresowana
Sygnatariusze traktatu rzymskiego z 1957 r. próbowali położyć podwaliny pod zjednoczenie Europy – bez bardzo realnych celów politycznych. Miał to zostać przeprowadzony w kilku fazach, najprawdopodobniej zainspirowanych procesem zjednoczenia Niemiec ubiegłego wieku, zapoczątkowanego również unią celną – Zollverein – zakończoną unią polityczną.
Fazy wyznaczone przez sygnatariuszy tego traktatu były następujące:
Unia celna
Unia monetarna
Unia polityczna.
Sześćdziesiąt lat później możemy powiedzieć, że tylko pierwszy cel został osiągnięty: W art. 91 traktatu rzymskiego stwierdza się: „Podstawą Wspólnoty będzie unia celna, która obejmie wszystkie wymiany towarów i będzie oznaczać zakaz między Państwami Członkowskimi nakładania podatków celnych na eksport i import”.
Tak skutecznie UE przemieniła się w kompletną unią celną, łącząc te dwa czynniki:
-Zniesienie podatków wewnętrznych między państwami członkowskimi -Istnienie wspólnej strefy celnej TARIC ujednoliconej i sporządzonej w Brukseli, która jest cłem stosowaną przez wszystkie państwa członkowskie przeciwko stronom trzecim. Oznacza to, że wszystkie państwa członkowskie całkowicie zrzekły się całej swojej „suwerenności” w sprawach celnych na rzecz Brukseli, która opracowuje kody taryfy celnej stosowane w odniesieniu do podatków. Dlatego absurdalne są twierdzenia różnych sektorów gospodarki, które zwracają się do swoich rządów o ochronę celną za ich produkcję; żaden rząd nie ma władzy nad polityką taryfową, która jest wspólna dla całej UE i kierowana jest z Brukseli.
Chociaż unia celna jest „niedoskonała”, ponieważ nie była w stanie objąć całej przestrzeni, ponieważ każdy kraj ma inny podatek VAT i ponieważ podatki akcyzowe (alkohol, tytoń, węglowodory, elektryczność i luksusowe samochody) są regulowane niezależnie przez każdy kraj członkowski.
Cały dochód zebrany przez organy celne każdego państwa w całości trafia do Brukseli jako dochód z budżetu europejskiego, który składa się z czterech elementów:
-Cła, o których właśnie mówiliśmy -Podatki otrzymane z tytułu wymiany produktów rolnych z krajami trzecimi w ramach Wspólnej Polityki Rolnej (PAC)
– VAT
– od 1998 r. % PNB każdego kraju członkowskiego
Europejskie ustawodawstwo celne jest skodyfikowane w Kodeksie Celnym 2913/92 Rady Europejskiej, ale zawsze musi być uwarunkowane ustaleniami rund GATT, obecnie przekształconych w Światową Organizację Handlu, najwyższy organ regulujący handel międzynarodowy, bo UE ma międzynarodowe ograniczenia, jeśli chodzi o rozwijanie całkowicie niezależnej polityki taryfowej i obrony europejskiej produkcji gospodarczej.
Dlatego wielką granicą polityki handlowej Brukseli jest to, że taryfa, oprócz funkcji poboru, nie pełni funkcji protekcjonistycznej, ale raczej funkcję równoważącą zgodnie z logiką globalistycznego liberalizmu. Oznacza to, że należy dopilnować wykorzystania taryfy jako „broni” w ramach ekonomicznej koncepcji obrony dużych obszarów, której celem gospodarczym jest powstrzymanie napływu zagranicznych produktów w jak największym stopniu; taryfa jest używana po prostu jako „rekompensata” w zglobalizowanej gospodarce, której funkcją jest po prostu „zrównoważenie” ceny importowanego produktu, tak aby europejski produkt mógł konkurować po „równej” cenie. Zauważając, że w większości przypadków, podobnie jak w przypadku importu z Chin i innych krajów Dalekiego Wschodu, nawet ta minimalna funkcja nie jest wypełniona.
Ta sytuacja się pogarsza, jeśli weźmiemy pod uwagę wspólnotową politykę gospodarczą, w której poprzez obniżanie ceł preferowany jest import produktów wytwarzanych przez kraje biedne lub kraje na ścieżce wiecznego rozwoju, w tzw. „Ogólnym systemie preferencji” (SPG), zgodnie z którym ponad połowa towarów przybywających do UE z krajów objętych tą umową ma obniżoną taryfę wejścia, co sprawia, że mają ostateczną cenę rynkową, znacznie tańszą niż te same produkty wyprodukowane w Europie.
Jeszcze bardziej uderzające są tak zwane preferencyjne umowy handlowe z konkretnymi krajami: Marokiem, Turcją i Izraelem, zgodnie z którymi towary z tego pochodzenia również objęte są korzyścią taryfową. Należy podkreślić, że nie są to kraje biedne i że ich produkty, zwłaszcza rolnicze, wyraźnie konkurują z produktami wytwarzanymi w śródziemnomorskiej Europie.
Rzeczywista sytuacja jest taka, że kraje oddały całą swoją suwerenność celną Brukseli, co byłoby pozytywne, ponieważ tak naprawdę tylko potęga gospodarcza, taka jak UE, jest w stanie działać korzystnie na światowym koncercie handlowym, ale bardzo poważnym problemem jest to, że mentalność i działalność neoliberalna brukselskich przywódców sprawia, że rezultat jest dokładnie odwrotny, że bezsilna i nieudolna polityka taryfowa UE obiektywnie jest problemem europejskich gospodarek.
Ta słabość polityki handlowej UE, wraz z procesami offshoringu i rozwojem technologicznym mocarstw pozaeuropejskich, ma bardzo negatywny wpływ na europejski przemysł i pracowników. Konieczna jest korekta poprzez porzucenie wszelkiej ultraliberalnej uległości i przeorientowanie gospodarki w stronę suwerenności europejskiej. Jak mówi wcale nie podejrzliwy Emmanuel Todd: „protekcjonizm jest jedynym sposobem, aby europejski przemysł nie zniknął w obliczu globalizacji”.
Jeśli Europa chce nadal istnieć jako cywilizacja i tożsamość w XXI wieku, pierwszą rzeczą, którą musi zrobić, jest zidentyfikowanie swojego największego wroga: ideologii liberalno-globalistycznej i działania globalistycznego neoliberalizmu, a drugą rzeczą, którą musi zrobić, jest budować się jako ich antyteza tożsamościowa i społeczna.
Tłumaczenie: Michał Szymański
Powyższy tekst został opublikowany w piątym numerze pisma W Pół Drogi. PDF z tym numerem jest dostępny TUTAJ, inne numery naszego pisma możesz zobaczyć TUTAJ