Petrus Scovitus: Idealizm czy realizm – kwestie drugorzędne
Wśród współczesnych narodowców od dawna słychać o takiej antynomii. Jedni trwają na pozycjach, które uważają za idealistyczne: nie idą na żadne kompromisy, nie bawią się w politykę, trwają na – jak im się wydaje – pryncypialnych stanowiskach. Drudzy wybierają tzw. realizm, próbując wpisywać się w życie polityczne kraju i wywierać na niego wpływ, a przynajmniej tak sądzą. Jedni i drudzy bywają narażeni na niebezpieczeństwa: pierwsi poszukując najczystszych idei brną w różne ciekawe i mniej ciekawe klimaty myślowe, tracą jednak główną perspektywę, zakładającą, że najważniejszy musi być interes narodowy albo mniej narodowo pojęte „dobro wspólne”. Trudno jest mi nie urazić kogokolwiek już na początku tekstu, więc zacytuje jedynie zdanie mojego nieżyjącego już przyjaciela, który w sytuacjach obserwacji sporu dwóch stron, w którym nie zamierzał zajmować stanowiska, odpowiadał: „obaj macie rację, ale ja się z wami nie zgadzam”. Nie chcę tu wchodzić w meandry myśli jednych i polityki drugich – powiem krótko: jest to spór całkowicie drugorzędny. Ważniejsze jest ustalenie pryncypiów, z czym we współczesnych realiach mamy chyba większy problem
Postawa etyczna wobec świata
Czy narodowiec albo ktoś mieniący się być post-narodowcem, czyli kimś takim, kto uważa, że myśl narodowa była fragmentem historii – zamkniętym, ale na tyle ciekawym, że warto do niego się odwoływać od czasu do czasu – winien być zwolennikiem kapitalizmu czy socjalizmu, faszyzmu czy dystrybucjonizmu, a może powinien korzystać z dorobku myślowego narodowego bolszewizmu? Czy ktoś taki może być monarchistą, czy też powinien raczej twardo stać na stanowisku liberalnej demokracji, czy obecny sposób wyłaniania elit powinien go satysfakcjonować, czy też uważa, że powinien on się radykalnie zmienić. Mogę takie pytania stawiać dalej. Ciekawe na przykład, czy słuszniejszym jest być zwolennikiem nieograniczonego świata globalnego, czy nie. Zaznaczam, że, co prawda, wybór opcji pierwszej dla mnie osobiście i pewnie dla większości ewentualnych czytelników tego tekstu wydawać się może całkowicie absurdalny, ale bądźmy uczciwi – na potrzeby dyskusji każdą tezę można postawić. I oto właśnie mi chodzi.
Narodowiec, nawet radykalny może być zwolennikiem każdego ustroju. Może dlatego niektórym idea narodowa wydaje się przestarzała, że inni sztywno trzymają się jej odpowiedzi na wyzwania czasu z okresu odzyskiwania niepodległości, a następnie z dwudziestolecia międzywojennego, bezmyślnie powtarzając złote myśli ówczesnych wielkich twórców tej drogi myślowej. Często prowadzi to do iście talmudycznych pojedynków na cytaty, w których może wygrać np. Roman Dmowski z lat trzydziestych ubiegłego wieku z Romanem Dmowskim ze stulecia XIX – albo na odwrót. Poza tym, biorąc pod uwagę myśl narodową, mamy tak wielkie spectrum możliwych wojen cytatowych, że życia nam wszystkim – w końcu nie jest nas tak wielu – nie starczyłoby na pojedynkowanie się realizowane w ten sposób. Osobiście, mogę takie bitwy toczyć sam ze sobą, oczywiście posługując się myślą Rybarskiego, Dmowskiego, Popławskiego, Balickiego, Mosdorfa czy Doboszyńskiego i wielu innych, dopasowując je do dogodnych mi akurat okoliczności. Nie ma to sensu, wszystkich tych ludzi trzeba przypominać, pamiętając, że zostawili nam oni dużo cennych rzeczy wszakże nie po to, byśmy je trzymali w swoich antykwariatach, lecz je twórczo rozwijali, a niektóre z ich intuicji porzucili, jeżeli okazałyby się kompletnie nieprzydatne w konkretnej naszej rzeczywistości. Idea narodowa to przede wszystkim metodologia rozwijana w czasie, mająca na celu tworzenie rzeczywistości służącej realizacji interesu narodowego.
Czy ów interes mogę realizować jako monarchista? Moim zdaniem – tak, pod warunkiem, że uznam suwerenność narodu, to nie byłoby wcale takie niemożliwe. Średniowieczne monarchie, jeśli się im bliżej przyjrzeć, bywały despocjami, ale zawsze miały silną warstwę demokracji: to tam zrodził się zalążek czegoś, co dało później postać idei ustroju korporacyjnego. Nie będę się nad tym rozwodził, ale w takich monarchiach było miejsce na demokrację, szczególnie tę lokalną, ale i na realizację czegoś, co mogłoby być uważane za interes narodowy, była tam geopolityka, prawo i filozofia. Oczywiście bywały i wynaturzenia, tak samo jak dziś. Z Polską jako monarchią jest jednak problem. Korona i Litwa jako twór polityczny nie były monarchiami już w XVII wieku, a wcześniej demokracja szlachecka usuwała ideę monarchii najdalej, jak się dało, w cień. W czasach rozbiorowych monarchie, używając dzisiejszego języka lewackiej poprawności politycznej, były narzędziami represji tak narodowej, jak i stanowej. Stąd Polak patriota miał problem z byciem monarchistą, choć i tacy bywali. Dziś kultywowanie takiej idei dla samej idei jest albo rodzajem zabawy w rekonstrukcję historyczną, do czego osobiście nic nie mam, lub tylko ślepą ścieżką, służącą mieszaniu w głowach. Nieraz, kiedy śledzę strony i fora monarchistów, to zastanawiam się nad tym, ile ci ludzie marnują czasu na czcze spory, kto jest, czy powinien być władcą Polski czy też innego kraju europejskiego albo i niekoniecznie tego leżącego na starym kontynencie. Z drugiej strony, dość obłudnie stwierdzę, że gdyby ludzie ci doszli do porozumienia, przekonali Polaków i ustanowili w Polsce królestwo, to jako narodowiec nie sprzeciwiłbym się im, skoro bowiem dopuszczam fakt, że społeczeństwo może sobie wybrać formę władzy, to muszę być konsekwentny. Chociaż z kilku mimo wszystko dość zasadniczych powodów, które może opiszę kiedy indziej, byłoby mi to trudno zaakceptować.
Kluczowe jest tu słowo „dopuszczam”. Narodowiec – obojętnie czy ten tzw. stary, liberalny i demokratyczny, czy późniejszy, radykalny – ciągle za podstawę swego przekonania winien mieć interes narodowy, a wszelkie formy państwa, dominującej w nim kultury i źródeł prawa, które społeczeństwo wykolejają oddalając ten cel, muszą budzić sprzeciw. W ten sposób, w moim odczuciu, możemy rozsupływać zagadnienie po zagadnieniu. Konsekwentny narodowiec–nacjonalista–solidarysta powinien jednak unikać ideologicznego czy też politycznego zaszufladkowania i w miarę beznamiętnie analizować coś, co nauka Kościoła nazywa znakami czasu. Nie wolno nam „teologizować” żadnego ustroju politycznego, ekonomicznego czy poglądu geopolitycznego. Powinniśmy ustanowić aksjomaty obowiązujące akurat w danym momencie dziejowym. To pozwoli nam ów pozorny spór między idealistami a realistami pozostawić na boku. Jedni i drudzy powinni pracować w ramach jednego think-tanku, którym pozostawać powinna myśl narodowa.
Pryncypia
Żeby przejść do konkretów, chociaż nie nazbyt szczegółowo, użyję materiału najprostszego, najbardziej ogólnego, zaczerpniętego z jak najbardziej pierwotnego wzorca. W roku 1903 ukazała się jedna z „kanonicznych” dla narodowego poglądu na Polskę książek – „Myśli nowoczesnego Polaka” autorstwa Romana Dmowskiego. Nie będę zajmował się nią tu szczegółowo, zostawiając sobie i tę rzecz na inną okazję. Chciałby pozostać na etapie samego wstępu do pracy ze słynnym stwierdzeniem „jestem Polakiem”, która to konstatacja z jednej strony oczywista, z drugiej jednak sytuująca całą myśl narodową chyba na zawsze. Dmowski, tak jak jego współpracownicy będący w tej sprawie spadkobiercami myśli niepodległościowej całego wieku XIX, składa akt wiary. Bycie Polakiem, życie życiem zbiorowości polskiej stanowi fundament myślenia narodowego. Narodowców różniły od innych nurtów politycznych różne rzeczy. Nie odpowiadała im konserwatywna wizja ładu społecznego, nie godzili się ani na rusofilizm ani germanofilię, nie chcieli służyć żadnemu z jaśnie panów, panujących wtedy nad Polakami, strategia Dmowskiego zakładała co najwyżej wykorzystanie ich dla polskich celów. Nigdy tego wprost nie wyłożył, choć uważni czytelnicy książki „Niemcy, Rosja i kwestia polska” mogli się zorientować, że autor chce, po pierwsze, odwrócić dotychczasowe sojusze polityczne, a właściwie zamienić Rosję uważaną dotąd za głównego wroga Polski na Prusy. Jego celem stało się napuścić na siebie zaborców, a że strategia taka wpisywała się w pewne globalne układy sił, to tym lepiej. Gdybyśmy jednak znaleźli się teraz w roku 1903 i nie wiedzieli o tym, co wydarzy się za nieco ponad 10 lat, część z nas uznałaby Dmowskiego za jakiegoś dziwacznego idealistę, romantyka, a do tego chyba wariata. Część, nie przeczytawszy z uwagą „Myśli nowoczesnego Polaka” i nie rozumiejąc, tego co się w tamtych zawiłych relacjach międzynarodowych dzieje, odsunęłaby się od obozu, który tak dziwne cele sobie stawia. Tak też część narodowców zrobiła. Dmowski jednak, nie abstrahując od bycia Polakiem, swą strategię konsekwentnie realizował w imię interesu narodowego. Narodowiec bowiem, stawiający sobie dobro polskości jak zbiorowości, nie dystansuje się od niej w żadnym razie, a dla realizacji wytkniętych celów gotów jest zawierać każde sojusze, jakkolwiek byłyby one „estetycznie” nieprzyjemne. W tych sprawach nie wolno być doktrynerem. Naród polski, według Dmowskiego z 1903 roku, jest całością historyczną. Polityk ten nie filozofuje na kartach książki jakoś nadmiernie, ale sprawę stawia jasno – jesteśmy dziedzicami 1000 lat ciągłości narodu i z tego faktu wynikają konkretne obowiązki. Dziedzictwa nie można zlikwidować, zamknąć, zakończyć.
Jest to ważne również i dziś, kiedy Polskę różne siły chcą wcisnąć w różne układy międzynarodowe. Tkwimy w strukturach Unii Europejskiej, z czego wynika coraz mniej korzyści, ale zwolennicy tego rozwiązania próbują odwrócić narrację w tej kwestii nie wyliczając ich, lecz uważając naszą przynależność do tej struktury jako nienaruszalny aksjomat naszego narodowego bytu. Żeby nie było jednostronnie – podobne, zadziorne kwestie trzeba stawiać w wypadku polityki proamerykańskiej i prożydowskiej czy w kwestii budowania międzymorza pod patronatem wielkiego brata zza oceanu. Obecna polityka polska trochę przypomina mi tą jaką mogę przeczytać w Księgach Machabejskich o żydach, którzy walcząc z grekami szukali sojuszu z Rzymem, efekt długotrwały nie był jednak taki jakiego by oczekiwali. Nie wiem czy jest to dobra analogia, ale …taka mi do głowy przyszła, nie zaszkodzi przytoczyć. W każdym razie wszystkie rozwiązania polityczne muszą być brane pod uwagę: Rosja, Chiny, Turcja, Iran czy także Stany. Najlepsza chyba jednak byłaby polityka wielowektorowa, nie wiem tylko, czy Polska jest jeszcze krajem na tyle wolnym, by sobie na taką pozwolić. Myślenie narodowe sprzeciwia się politycznym modom i ideologiom także w tej kwestii. To nie jest problem ani idealizmu, ani realizmu, tylko zasad, na których się buduje, a które trzeba jasno określić.
Na pewno sprawa jest trudna. Nie jestem Dmowskim, ale czy zwalnia mnie to z bieżącej analizy? W ogóle nie. Geopolityka i strategia międzynarodowa to rzeczy kluczowe dla przetrwania państwa w przestrzeni. Myślmy, to może coś wymyślimy. Ale przy okazji tego myślenia pozwolę sobie zacytować innego klasyka z drugiej strony barykady: „Żadnych sentymentów, panowie!”.
Moralność
W rzeczonym wstępie do „Myśli” Dmowski zauważa ciekawą rzecz – mianowicie uznaje fakt, że Polacy w swej historii bardzo dużo brali od innych ludów, a mało za to dobro odpłacili. Uwagi Dmowskiego w tym miejscu zdają się iść w poprzek oczekiwaniom tych, którzy chcą z niego zrobić jedynie zimnego drania, nacjonalistę i jeszcze, gdyby się dało, rasistę. Jednak obowiązki wobec innych narodów są spostrzeżeniem ciekawym, jakby czysto idealistycznym. Polska nie jest samotną wyspą, jej kultura rozwija się wytwarzając wzorce własne, ale i korzysta z tych, które wypracowali inni. Dziś myśl nasza patrzy na to szeroko, w środowisku narodowym do głosu doszła teoria wielości cywilizacji opracowana w dwudziestoleciu międzywojennym przez Feliksa Konecznego, który ludy zachodnioeuropejskie, w tym Polaków, umieścił w cywilizacji łacińskiej, a Niemców w bizantyjskiej. Nawet w swej publicystyce uczony zauważał, że jesteśmy bardziej łacińscy niż reszta Europy, a nasze starodawne odwołania do rzymskości mają swoje inklinacje także i dziś. Takie spojrzenie, które siłą rzeczy lokuje nas także w ramach pewnego rzędu pojęć zasadniczych, poniekąd ogranicza nasze pole manewru. Ciężko nam rozstać się z europejskim rozumieniem wielu rzeczy, zresztą takie rozstanie nie jest nam potrzebne, w końcu jest to jedna z moralnych podwalin naszej polskości. Budowaliśmy ją w oparciu o dorobek innych, teraz musimy tym innym pomóc. Pytanie – jak to zrobić? Jan Paweł II w przededniu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej myślał, że zrobimy to będąc w niej, przesycając jej społeczeństwa i instytucje naszym duchem, jak na razie okazało się, że takie spojrzenie jest idealizmem. Na pewno naszą drogą powinno być bezwzględne wzmacnianie naszych sił wewnętrznych, tworzenie kultury i odbudowa pojęć narodowych i łacińskich na naszym gruncie. Polityka w cywilizacji łacińskiej wyrasta z siły społecznej. W innych cywilizacjach bywa różnie. Unia Europejska nie wydaje się już siłą łacińską, Stany Zjednoczone tym bardziej nie, zresztą są one coraz bardziej globalnym koncernem, a coraz mniej państwem.
Niestety, nie potrafię wskazać żadnego liczącego się kraju, w przypadku którego moglibyśmy mówić o dominacji łacinizmu. To wróży źle na przyszłość przede wszystkim dlatego, że dopóki nikt nie obali twierdzenia Konecznego, że nie można być cywilizowanym na więcej niż jeden sposób, władzę na świecie zdobywają siły antypersonalistyczne. Są to albo stare cywilizacje azjatyckie albo lewicowe odpryski bizantynizmu. Naszym obowiązkiem moralnym wobec świata, jest powstrzymać upadek naszej cywilizacji poprzez budowę wielkiej Polski, gromadzącej każdy rodzaj zasobów – od tych gospodarczych po te moralnie najważniejsze i twórcze. Powie ktoś, że w takim stawianiu spraw przemawia przeze mnie idealizm, że trzeba być realistą – Zachód umarł i się nie podniesie. Tym bardziej jeżelibyśmy jakimś sposobem wzmocnili nasze narodowe siły, skorzystali z tego, co z Europy jeszcze zostało, zbudowali ład oparty na aksjologii zapisanej przez Dmowskiego we wspomnianym przez mnie wstępie, to mamy szansę w imię naszej moralności oddać to, co żeśmy wzięli.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz, którą Dmowski zauważał w roku 1903, ale kwestię rozwinął później – Kościół katolicki. Skoro jesteśmy Polakami, to nie możemy też abstrahować od tego, co jest podstawą naszej politycznej i obywatelskiej religii – katolicyzmu. Oczywiście od tamtych czasów zmieniło się wszystko, świat zeświecczał, religia przestała mieć znaczenie. Przede wszystkim, skoro katolicyzm jest częścią nas jako zbiorowości, to to, co dzieje się na świecie w tym względzie, nie powinno nas jakoś przejmować. Pomijam tu kwestię, którą postawił kilkadziesiąt lat po „Myślach” Mosdorf w swoim manifeście, wykazując się intuicją mówiącą, że wyznajemy katolicyzm, bo jest to religia prawdziwa. Dmowski przez większość życia, trzeba to powiedzieć jasno, wrogiem religii nie był i uważał ją za kluczowy składnik polskości, ale chyba trudno jest mówić o jego głębokiej religijności, zmiany w nim samym dokonywały się nieco później, umarł jako prawowierny katolik, a taka łaska nie każdemu politykowi jego czasów – biologizmu, rasizmu i prymatu ideologii nad religią – było dane.
Dziś niewiele się w tym względzie zmieniło. Europa dalej buduje sobie swoje dziwaczne ideologie, nawet jeśli są one próbami obrony przed upadkiem, to paradygmat świeckości skazuje je na klęskę u samych początków. My tego błędu popełnić nie możemy, bo skończymy naszą historię.
Bez ksenofobii i kompleksów
Dmowski jasno stawiał sprawę w roku 1903. Dziś pewnie byłaby ona wyrażona przez niego jeszcze bardziej stanowczo. Polityka narodowa nie może opierać się o jakieś mity mówiące, że naród jest lepszy, czy też w jakieś hierarchii stoi wyżej od innych, tym bardziej, że z tego coś miałoby wynikać. Jego tezy były dość prorocze, już za jego życia pojawiły się w Europie doktryny, które tak sprawę stawiały. U pana Romana kwestia była prosta – naród jest nasz i tak jak w swoim życiu musimy się poprawiać, stawiać się lepszymi, tak również w ramach patriotyzmu musimy pracować dla narodu, by był bardziej wartościowy, byśmy go lepszym zostawili niżeśmy zastali. Autor nie kombinuje. Pisze to, co uważa za słuszne. Z drugiej strony, jasno pisze również w kwestii narodowych kompleksów: co prawda powinniśmy się wstydzić tego, co w naszej przeszłości wstydliwego było, ale poza tym nie wolno nam nie tyle pokazywać, co mieć kompleksu niższości. Nie możemy prowadzić polityki brzydkiej starej panny bez posagu na wydaniu. Znowu coś, co możemy określić postawą zimną, ale w całym tym kompleksie poglądów wygląda ona normalnie. Bo musimy być normalni, kroczyć swoją drogą, na obcych się nie oglądać.
Prowadząc politykę narodową można zejść na manowce, jeżeli nie ma się przed oczami faktów i celów podstawowych. Przy czym za owo prowadzenie uważam wszystko: działalność społeczną, oświatową, kulturalną, i polityczną – jednym słowem, jak najczynniejsze życie życiem narodu, pamiętając o pokoleniach, które przeszły przez tę ziemię, jak i, a może przede wszystkim tych, które kiedyś po nas przyjdą. Tak jak tego chciał stary Dmowski i cały szereg jemu podobnych.
Na koniec co do rzeczonej kwestii sporu między idealizmem a realizmem powiem, że jeśli nie będzie ideału, to czym miałaby być realna polityka. A co do „Myśli nowoczesnego Polaka” – zachęcam do uważnego przeczytania nie tylko wstępu klasyka, o ile rzecz nie będzie traktowana jak jedynie święta, niepodważalna księga, czego ten akurat autor by sobie nie życzył.
Powyższy tekst został opublikowany w czwartym numerze pisma W Pół Drogi. PDF z tym numerem jest dostępny TUTAJ, inne numery naszego pisma możesz zobaczyć TUTAJ